Rodzynki Rodzinki ruszyły i otrzymałam od kilku osób bardzo miłe opinie. Jest to tak budujące i dowartościowujące, że podejrzewam, iż będę miała kłopoty z zaśnięciem z emocji. Między innymi dowiedziałam się, że ktoś ceni mój profesjonalizm, konsekwencje, cierpliwość. Uderzyło mnie jednak hasło, że przeciętne mamy mogą się czuć przy mnie zdeprymowane.
Dziewczyny! Dziękuję Wam za wszelkie miłe słowa, ale ja jestem taka jak Wy! Walczę z porozrzucanymi zabawkami, o których sprzątnięcie ciężko się czasem doprosić, zmagam się z notorycznym niewyspaniem, bałaganem, złoszczę się, jak po raz kolejny widzę oplutą przez Jacka podłogę, którą trzeba nieustannie szorować, słabo mi się robi, jak słyszę Frania, który mówi, że "nie może" i próbuje wymuszać płaczem itd, itp.
To wszystko ładnie i pięknie wygląda z zewnątrz - nawet dla mnie - pisałam wcześniej tutaj, że tworzenie bloga mnie dowartościowuje.
Ja również mam mnóstwo kompleksów, chociażby takiego, że jestem mamą niepracującą, że nie wnoszę żadnych pieniędzy do domowego budżetu. I choć czuję podskórnie, że to dobrze i dla mnie i dla dzieci (bo przecież i tak zdążę się jeszcze napracować do 67r.ż :-) a dzieci tylko raz są małe), to czasy są dziś takie, że to normalne i popularne, że mamy łączą pracę zawodową z wychowywaniem dzieci, prowadzeniem domu, czasem dla siebie i męża... Ja zawsze podziwiam te mamy, że tak im się wszystko udaje, że łączą ten ogrom obowiązków i takie mają super efekty. A ja przecież nie muszę teraz chodzić do pracy, a i tak nie zawsze w domu jest idealnie.
z serii "padnięte" |
Tak, na wszystko w życiu jest czas...
I mimo, iż tak piszę, to i tak kompleks gdzieś głęboko tkwi. Fajnie by było mieć jakąś pracę choć na jakiś kawałek etatu, pracę w domu, by nadal móc ogarniać rodzinkę, by był jakiś dopływ gotówki - żeby wzrosła samoocena, żeby nie być "odludkiem" w dzisiejszych czasach, by wreszcie człowiek bez większego ekonomicznego lęku mógł myśleć o kolejnych dzieciach...
Reasumując: każdy ma jakieś problemy, nikt nie jest idealny, a ja jestem jak Wy, normalna mama, która stara się dawać z siebie tyle, ile może.
Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za wszelkie miłe opinie.
Olu, zanim napiszesz jeszcze jedno zdanie o tym, że "nie pracujesz" - polecam lekturę raportu http://pracujemywdomu.pl/rozowa-strefa-gospodarki/
OdpowiedzUsuńi małe przewartościowanie! :))
dzięki Natalko - przeczytałam, ale nie podoba mi się w raporcie ta krytyka mężczyzn. Jakoś to nie w moim stylu. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńHej Olku,
OdpowiedzUsuńjestem chora, leże w łóżku, dzieci w przedszkolu, mogę więc wyżyć się trochę internetowo.
Zaczynam od tego posta, bo już zanim go napisałaś, to chciałam zapytać, czy kryzysy też miewasz. Wiem, że o tym się nie pisze tak dużo jak o przyjemnościach i sukcesach, ale sama miałam ostatnio ciężkie dni i powątpiewałam w siebie, swoje możliwości i zdolności.
Może to głupio zabrzmi, ale cieszę się, że nie tylko ja tak czasem mam, że po 10 danego dnia sprzątaniu jedzenia z podłogi (Zosia wszystko obecnie zrzuca ze stołu...) chcę wyjść, zamknąć za sobą drzwi i choć przez chwilę tego wszystkiego nie widzieć, nie słyszeć. Albo, że zazdroszczę Tomkowi, że jak wraca z pracy to dzieci się bardzo cieszą, a on spija tylko śmietankę (szczególnie, że maluchy idą teraz spać już o 19, a Tomek wraca ok. 17.30) i zostają mu tylko przyjemne czynności jak kąpiel , czy kładzenie do łóżek.
I niby pracuję, niby w idealnym wymiarze godzin (16 tyg.), ruszam się codziennie z domu do ludzi, ale...
2/3 tych dni, kiedy idę do pracy myślę sobie ile mogłabym zrobić dla rodziny, jaki pyszny obiad ugotować, coś ciekawego na weekend zaplanować, gdybym do pracy iść nie musiała. Niby drobiazgi, niby nic, ale jednak to wszystko jest ogromnie ważne dla mnie. Znam też ten kompleks "pani domu". Bo przecież gdy opowiadam, jak ja lubię w domu pracować, być, to zaraz "życzliwi znajomi" pytają:
"...i co? Tak w domu chcesz sieeeeedzieć? (i opcjonalnie) I nic nie rooooobić?". Niby jest stos argumentów, że tak właśnie chcesz, takie jest twoje powołanie, ale, tak jak piszesz, dzisiejsze niby "naturalne" łączenie miliona obowiązków przez mamy pracujące powoduje, że ciągle gdzieś tam coś kłuje w niedowartościowane serce.
To, co my staramy się robić, to znów tak jak piszesz, dać z siebie wszystko. By dzieci były przez nas wychowywane, a nie hodowane.
Wiem, Olu, że nie wszystko jest tam w Twoim stylu, ale nie zależało mi na tym, żebyś stała się "wyznawcą" takich poglądów, ale spojrzała na sprawę z innej strony. Weź z tego to, co tam jest napisane najistotniejsze: czyli dowartościowanie swojej mega WARTOŚCIOWEJ pracy :)
OdpowiedzUsuńKrytyka mężczyzn - jak i krytyka kobiet odnosi się do ogółu. Jest wielu gamoni, którzy daleeeko odbiegają od modelu męża, jakiego masz w domu :) (pozdro, Marcin!!!) i w sumie całe szczęście dla Ciebie. Ale warto takie rzeczy publikować ponieważ są stada baranków, którzy wręcz żerują na pracy kobiet i ich szarpaninie pomiędzy poczuciem winy a ambicjami zawodowymi.
Warto mieć w pamięci taki punkt widzenia - chociażby po to, by "życzliwym znajomym", o jakich pisze Agnieszka, takim argumentem zamknąć buzię.
Ciężko się przyznawać publicznie do słabości, ale po co mam tworzyć sielankowy obraz, skoro nie zawsze taki jest. Ja bym takiej sielanki nie czytała, bo bym popadła w większe kompleksy np., że moje dzieci jeszcze nie umieją tego czy tego, a inna mama to już swoje dzieci wszystkiego nauczyła - wniosek: ja jestem do kitu.
OdpowiedzUsuńA Tomkowi, mimo iż spija śmietankę, też pewnie czasem ciężko, bo ma tak mało czasu dla dzieci i pewnie nie raz wolałby zostać w domu niż wstawać do pracy
Trzymajcie się!
rozumiem Nati. Dzięki.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą niech wreszcie ludzie (panie i panowie) zrozumieją, że rodzina to pchanie jednego wspólnego wózka i nie ma co się oglądać, co kto MUSI robić, bo robi się to dla wspólnego dobra.