niedziela, 26 maja 2013

Urodziny

Dziś dzień mamy, ale także moje urodziny. W dzieciństwie byłam nieszczęśliwa z tego powodu, że moje urodziny wypadają w dzień matki (w przeciwieństwie do mojej mamy), bo wiązało się to z odwiedzaniem moich babć, czyli mam moich rodziców i byłam zazdrosna, że ten dzień nie jest "tylko mój". Teraz z kolei bardzo się cieszę, że tak się właśnie złożyło, bo kiedy lat przybywa to już za bardzo nie chce się ich liczyć, a dzień mamy przyćmiewa urodziny i zawsze już jestem szczęśliwa patrząc jako mama na nasze dzieci. Poza tym jestem pewna, że także fakt, iż urodziłam się w dzień mamy, wpłynął na decyzję, że w życiu chcę  przede wszystkim postawić na rodzinę, być dobrą żoną i mamą. Że jeśli tylko będę miała możliwość to zrezygnuję z pracy, by być mamą na cały etat.
Dzisiejszy dzień był troszeczkę smutniejszy. Przyznam się - dziś kończę 30 lat i jakoś tak złapałam depresyjny nastrój. Dziesięć lat temu miałam perspektywę kilku lat studiów, małżeństwa, czy tego, że urodzę dzieci. Dziś nie mam planu na kolejne dziesięciolecie. Mam wrażenie, że wszystko już za mną. Marzę o kolejnym dziecku, ale martwi mnie, że tak dobrą decyzję stopują względy finansowe. Że teraz będzie już tylko trudniej.
Tak naprawdę od wczoraj nic się nie zmieniło poza 3 z przodu. Powtarzam moją mantrę: na wszystko w życiu jest czas. Trzeba się z tym pogodzić. Co jest lekarstwem na smutne myśli, depresyjny nastrój, gorszy dzień? Wdzięczność. Wdzięczność za to co mam, bo mam dużo - przede wszystkim kochanego męża, Frania, Jacka. Choć na wiele nie mogę sobie pozwolić, to nie brakuje mi podstawowych rzeczy. 
Choć nie mam planu na kolejne 10-lecie, to przede mną jeszcze wiele miłych rzeczy, o których dopiero się dowiem. Pewnie jak chłopcy będą starsi będziemy z mężem mieli więcej czasu dla siebie, co jest wyśmienitą perspektywą.
Każdy ma jakiś kryzys. Nie wiem, czy to już ten w połowie wieku, kiedy człowiek zastanawia się, czy to co zrobił w życiu ma sens, po co to robił, dla kogo, co z tego zostaje, a co można przekreślić, co jest tak naprawdę ważne. Kryzysy są dobre, bo człowiek wychodzi z nich mocniejszy, wie kim jest, jaki ma cel w życiu. Oby się udało. 

czwartek, 23 maja 2013

Jacuś zbój?

Generalnie od zawsze wiedziałam, że każde dziecko jest inne, ale nie sądziłam, że trafią nam się takie dzieci, które kompletnie się różnią - nie tylko cechami zewnętrznymi, jak kolorem oczu, karnacją, czy na pierwszy rzut oka zupełnie inną buzią, ale także upodobaniami, charakterem. Niby rodzeństwo, a jednak jakby zupełnie z różnych planet. Niby wszystko wiem, ale śmieję się z Jacka, że jest zbójem, dzikiem, bo nie wpasowuje się w żadną normę. Niby fajnie - indywidualista, może daleko zajdzie dzięki swoim "dzikim" pomysłom (niektórzy uważają, że zbyt posłuszne dzieci nie wiedzą jak żyć i co robić po skończeniu szkół). A może po prostu przesadzam, bo mam porównanie (a przecież nie powinno się porównywać) tylko ze starszym bratem, który chętnie je, nie ma pomysłów, żeby wejść na fotel od tyłu, nasypać bez pytania proszku do pralki, czy włożyć do niej nocnik. Tak - generalnie Jacek nie jest dzieckiem, które idzie "obsłużyć". I znów można powiedzieć, że dobrze - szybko będzie bardziej samodzielny (bo przecież Frania to trzeba strasznie motywować, a i tak powtarza, że on się nigdy nie nauczy - swoją drogą też ciekawy przypadek: mądry chłopiec, który zna literki i cyferki, składa małe elementy lego zgodnie z instrukcją dla 6 latków, układa puzzle ponad swoją normę wiekową, a płacze, że sam nie wytrze nosa lub że się obleje zupą).
Jacek odrzuca normy i reguły, który Franio akceptował bez problemu. Im bardziej się coś mu narzuca, wyjaśnia, motywuje tym trudniej osiągnąć to, co chcemy. Jacek zgadza się zazwyczaj wtedy, gdy ma swobodę wyboru. No cóż - trochę mnie to martwi w kontekście przedszkola, bo tam są przecież normy i reguły, ale mamy jeszcze czas. 
Jaki jest sposób na zbója Jacka? Muszę zaakceptować jego szczególną naturę. Niezależnie od spokoju i skupienia Franka, muszę zaakceptować i nie krytykować wiecznego wiercenia się Jacusia. I nie mogę oferować mu pomocy na siłę, ale jakoś bez narzucania się.
Taki sam jest sposób na Frania, który boi się, że nie da rady się niczego nauczyć.
Akceptacja, akceptacja i jeszcze raz akceptacja. Jak chłopcy będą czuli, że są akceptowani to cokolwiek się dzieje, to jakoś pomalutku damy radę. Nie wiem jeszcze do końca jak, ale czuję, że akceptacja i rozumienie się nawzajem jest tu jakimś kluczem. Nie mam tu na myśli jakiegoś złego zachowania, którego nie można zaakceptować, ale naturę człowieka, że jest taki, jaki jest. My też przecież chcemy być akceptowani, żeby inni nas nie krytykowali, żeby innym podobało się to co robimy. Bo jeśli ktoś nami gardzi to w życiu się przed kimś takim nie otworzymy, a bardzo nie chcę, żeby dzieci czuły, że ich nie rozumiemy i nie akceptujemy i że dojdą do wniosku, że w ogóle szkoda z nami gadać.
Poza tym akceptacja umożliwia rozwój dziecka, dzięki niej urzeczywistniają się jego możliwości. Poza tym, trzeba jeszcze umieć dać odczuć dziecku, że jest akceptowane i kochane, ale to już zupełnie inna bajka.

poniedziałek, 20 maja 2013

Klamerki

Czy Wasze dzieci też lubią bawić się klamerkami? Sama pamiętam, że jak byłam małą dziewczynką to klamerki były dla mnie dość zajmujące - służyły do zabawy, ale także lubiłam pomagać rozwieszać pranie. Franio i Jacuś również bawią się klamerkami: przewożą je samochodami, przypinają do czego się da, wkładają i wyjmują z różnych pojemników, segregują ich kolory, wreszcie pomagają przy wieszaniu prania. Małe paluszki ćwiczą i kombinują jak poprawnie rozpiąć klamerkę, a na buzi widać mocne skupienie. Stąd mój wniosek: klamerki są także "zabawką" edukacyjną, choć nie tańczą i nie śpiewają.

piątek, 17 maja 2013

H2O

Kolejny raz upewniłam się w przekonaniu, że najlepszymi zabawkami nie są te kupione za nie wiadomo ile złotych, ale otaczający nas świat: woda, piasek, patyki, kamienie, szyszki itp. Zrobiło się ostatnio dość ciepło, więc chłopcy mają ogromną frajdę bawiąc się wodą. Czy to podlewanie, przelewanie, nalewanie, chlapanie, wrzucanie piasku i robienie błota. Generalnie szał. Taka zwykła rzecz, a cieszy.
Pozdrawiam.




wtorek, 14 maja 2013

Segregacja

Oto kolejna codzienna czynność, która pełni rolę zabawy, a na dodatek pobrzmiewa nutką edukacji. Chodzi o segregację śmieci. Pewnie większość rodziców zauważyła zainteresowanie swoich dzieci śmieciami, a szczególnie takimi, które nadają się do przetworzenia, jak np: rolki po papierze toaletowym, ręcznikach kuchennych, z których można tworzyć różnego rodzaju łańcuchy, ludziki, lornetki, czy inne, jak: kartoniki po lekarstwach, butelki plastikowe i wiele, wiele innych (tutaj wyobraźnia dzieci nie zna granic). Ostatnio Jacek zaskoczył mnie swoim pomysłem dotyczącym butelek szklanych, które właśnie miały być wyniesione do odpowiedniego worka. Zaczął budować z nich mur, a Franio podchwycił ideę brata i dobudowywał mur z butelek plastikowych. Potem przez niego przeskakiwali/przechodzili i trzeba było uważać, by nie przewrócić jakiejś butelki. Ja bym tego nie wymyśliła. W ogóle by mi do głowy nie przyszło, że można bawić się butelkami, które właśnie szykowaliśmy do wyrzucenia do odpowiedniego pojemnika. Polecam segregowanie śmieci nie tylko ze względu na ochronę środowiska, tańsze opłaty za wywóz, ale ze względu na zabawę dla dzieci. Poza tym zawsze podczas segregacji wywiązuje się pogadanka o utylizacji, o tym, że z drewna mamy papier i łamigłówki, a z plastikowej torby mogą powstać plastikowe zabawki, a odpadki po żywności trafią na kompost, a dżdżownice przerobią je na żyzną ziemię itd. itp. Franio już wie, że do żółtych pojemników wrzucamy plastik. A gdy prosimy go, by wyrzucił w domu coś do kosza, to zazwyczaj pyta do którego pojemnika, bo w szafce pod zlewem mamy ich kilka.

sobota, 11 maja 2013

Przejażdżka

Czasem tak jest, że choć cały dzień jesteśmy z dziećmi, to tak naprawdę spędzamy ze sobą mało czasu. A bo to musimy coś zrobić w domu, a to musimy coś załatwić na mieście czy jeszcze coś innego. I niby dzieci cały czas są pod naszą opieką, bo krzątając się w domu widzimy jak się bawią, czy nawet włączymy im jakąś bajkę, a jadąc załatwić nasze sprawy na mieście przecież organizujemy im przejażdżkę. Nawet jesteśmy dumni, że tak sprawnie udaje nam się łączyć rodzicielstwo z innymi obowiązkami. A na placu zabaw, na który przecież wędrujemy dla dzieci, po prostu siedzimy i odpoczywamy na ławce, bo dzieci same sobie radzą.
Na końcu dnia okazuje się jednak, że jakoś mało dziś rozmawialiśmy, że właściwie nie wiemy co tam słychać u naszych dzieci. Czasem tak jest, że cieszymy się faktem, iż nasze maluchy potrafią już bardziej zająć się same, więc wykorzystujemy to i zostawiamy je im własnym pomysłom a my robimy to, co musi być zrobione. Taka sytuacja może się też zdarzyć miedzy małżonkami, że w biegu codzienności za bardzo nie wiedzą co u siebie słychać.
Wyścigi na zakupach
I choć dzieci bardzo potrzebują czasu tylko dla siebie, to myślę, że warto poświęcać dzieciom więcej uwagi. Tak jak małżonkowie muszą dbać o swoje uczucia, żeby nie wygasły, tak samo musimy poświęcać więcej energii naszym pociechom. Żebyśmy robili tyle, ile naprawdę musimy zrobić, byśmy umieli przekładać mniej ważne sprawy na później, żeby podczas tych obowiązkowych przejażdżek z dziećmi rozmawiać, grać w gry słowne, wypatrywać różnych ciekawostek po drodze i liczyć kto więcej znalazł. Żebyśmy pracę w domu wykonywali choć trochę wspólnie z dziećmi, choć trwa to dłużej, byśmy wieczorem nie tylko mogli być naprawdę dumni, że udało nam się pogodzić bycie rodzicem z obowiązkami, ale przede wszystkim, by budować naszą więź z dziećmi, by one wiedziały, że są dla nas ważne i że mamy dla nich czas. Choć czasu często brakuje, to my jesteśmy jego organizatorami i my musimy mądrze go planować.

niedziela, 5 maja 2013

Magia miejsca

Każdy z nas nieraz słyszał o tym, że maluchom należy zmieniać otoczenie, czy to aby poradzić coś na ich płacz, czy aby zabrać z miejsca gdzie coś je kusi, a czego dotykać nie powinny itd. Po raz kolejny przekonałam się, że także u naszych chłopców zmiana miejsca jest magiczna. Nawet jeśli wykonujemy te same czynności, ale miejsce się zmienia, mamy dobrą zabawę i wartościowy czas. Kiedyś pisałam o zabawie samochodzikami w piaskownicy zamiast w domu, rysowaniu kredą zamiast kredkami na kartce, a dziś znów o naszych ulubionych samochodach, ale na... balkonie. Wystarczyło zanieść resorki na balkon, a zabawa się rozkręciła. Jestem pewna, że w domu samochodziki leżałyby nietknięte, ale wystarczyło zmienić miejsce i już. Magia miejsca. Chyba coś w tym jest. Często dzieciom bardziej dopisuje apetyt u dziadków albo u babci w łazience jakoś wygodniej robi się siusiu na ubikację niż w domu. Lub książka przeczytana w namiocie jest ciekawsza niż na kanapie, a podwieczorek zjedzony na balkonie vel w parku jest chętniej jedzony. Toteż nie tylko niemowlęta potrzebują zmiany otoczenia :-)