środa, 27 marca 2013

Życzenia świąteczne

Zeszłoroczna radość
ze święconki.
Chciałabym już dziś złożyć Wam życzenia na zbliżające się święta Zmartwychwstania Pańskiego. Tak naprawdę uważam, że w Niedzielę Wielkanocną będzie już po świętach, bo wszystko co najważniejsze dzieje się w kościele w czasie Triduum Paschalnego. Nie są to bowiem święta kurczaków, zajączków, pisanek, mazurków, ale są to święta Zmartwychwstania. I choć te wszystkie kurczaki i pisanki dodają im wiele radości, to życzę Wam i sobie, byśmy pamiętali co jest Istotą tych świąt i umieli o tym powiedzieć naszym dzieciom. 
Życzę Wam błogosławionych i radosnych świąt Wielkiejnocy! Pewności, że cokolwiek trudnego dzieje się w naszym życiu to nigdy nie jesteśmy sami, bo już Ktoś za nas zwyciężył zło i chce być zawsze przy nas.
Alleluja i "do zobaczenia" po świętach!
Ola

PS. Ciekawe, czy będziemy mieli białe święta? :-) Patrząc na zdjęcie Franka z zeszłego roku widzę, że ubrany jest jakby było Boże Narodzenie, a nie wiosenna Wielkanoc.

Dzieło

Oto kolejna zabawa dla dzieci. Nazwaliśmy ją "tworzeniem dzieła". Jest troszkę podobna do tej opisanej tutaj, tyle, że w "dziele" nie używamy kartoników (choć tak naprawdę wszystko się nadaje). To jest troszkę zabawa dla mnie, gdy muszę mieć chwilę oddechu i przerwy od dzieciaczków. Daję im wielką kartkę, a oni tworzą dzieło, czym tylko chcą: farbami, kredkami, pisakami. Potrafią się tym zająć przez jakiś czas, a gdy ja już wezmę głęboki oddech i jakoś się pozbieram to do nich dołączam. Wtedy wycinamy różne kształty z papieru kolorowego (lub z gazet) i je przyklejamy, można dodać nitki, folię, ciastolinę, cokolwiek. Franek lubi odrysowywać różne kształty (np. jego tory od ciuchci, czy swoją rączkę) i potem je kolorować. Jacek preferuje robienie pieczątek (rączką zamoczoną w farbie lub prawdziwymi pieczątkami, które potem także Franio chętnie koloruje). Generalnie żadne z naszych dzieł nie zachowało się dla potomnych, nie tylko dlatego, że dzieło ma duży rozmiar i trudno by je było przechować, ale głównie dlatego, że Jacek uwielbia malować pędzlem z wodą (nawet bez farb) i po jakimś czasie wszystko nasiąka i się drze. Ale chłopcom to nie przeszkadza.
Żeby mieć chwilę czasu, żeby dojść do siebie gdy czasem jest trudny dzień a na odsiecz nie ma co liczyć, oczywiście mogłabym włączyć dzieciom jakąś bajkę, ale zabawa w dzieło jest bardziej twórcza, prawda?

niedziela, 24 marca 2013

Dobry dzień

Dzisiejszy dzień rozpoczął się pechowo. Franio się rozchorował do reszty, a właśnie dziś miało odbyć się jego kinderparty. Ale muszę przyznać, że był dzielny. Zjedliśmy tort w naszym rodzinnym gronie, a resztę rozwieźliśmy niedoszłym gościom, a oni dali nam prezenty i Franio dzięki temu miał miłą niespodziankę. Jutro idziemy do lekarza.
Szkoda, że impreza nie doszła do skutku. Pomijam już kuchenne przygotowania, zaplanowane zabawy dla dzieci (m.in. sianie rzeżuchy - dziś Niedziela Palmowa), ale przede wszystkim szkoda, bo pewnie wiele dzieciaczków było rozczarowanych (z Franikiem na pierwszym miejscu). Ale był to też dla mnie dobry dzień.
Ponieważ ze względu na chorobę Frania nie mogliśmy pójść razem do kościoła, najpierw poszedł mój mąż - ja zostałam z chłopcami - a potem odwrotnie. Pojechałam do mojej parafii z czasów przedślubnych i jakoś tak mi tam dobrze było. Może dlatego, że człowiek ma sentyment do lat dzieciństwa i młodości? Może dlatego, że byłam sama i naprawdę mogłam się na wszystkim skupić i nie musiałam jak inne mamy pilnować swoich pociech przez całą mszę (pozdro Marta!) :-)
Czułam się taka szczęśliwa na tej mszy, w tym "moim" kościele, bez gonitwy za chłopcami, na początku tego wyjątkowego czasu jakim jest Wielki Tydzień. Takie jakieś ładowanie akumulatorów.
Nasza choróbka
A potem jeszcze pojechałam z tortem do Krzysia i dowiedziałam się, że we wrześniu zostanie on starszym bratem. No rewelacja! Nowiny o ciąży, o Maluszku, o Nowym Życiu zawsze wprawiają mnie w fantastyczny nastrój i wywołują morze radości.
Po moim powrocie do domu wszystko wróciło do normy - chory Franuś, szalony Jacek. Dodatkowo zapowiada się ciężka nocka, bo Franka budzi męczący go kaszel, ale... był to dobry dzień - choć zupełnie plany się nam pokrzyżowały.

sobota, 23 marca 2013

Nie ma dzieci - są ludzie

Czy macie czasem wrażenie, że im bardziej naciskamy, żeby nasze dziecko zrobiło coś co chcemy, to ono tym bardziej się sprzeciwia? Choćby, żeby coś tam zjadło, ubrało, posprzątało itd?
Czy znacie osoby (może sami tacy byliśmy?), które zanim zostały rodzicami zarzekały się, że nie będą pozwalać dziecku na to czy siamto, że dziecko powinno to i to, a tego i tego nie może? A potem codzienność weryfikuje własne osądy z przed lat.
Z jednej strony to takie łatwe, żeby zrozumieć, że dziecko od urodzenia jest wolne, że jego współpraca z nami zależy od jego woli i ochoty, bo im bardziej się zmusza tym bardziej ono chce zrobić na odwrót.
Z drugiej strony sami zostaliśmy wychowani w myśli, że dziecko stale będzie podporządkowane dorosłym, a jeśli jakaś norma jest łamana przez dziecko, to koniecznie trzeba szybko postawić granice i zmienić jego zachowanie. Ponadto codziennie jesteśmy informowani komunikatami, że dzieci nami manipulują, że musimy być konsekwentni, bo jak raz ustąpimy to dziecko wejdzie nam na głowę, owinie wokół palca itd.
Choć często te komunikaty są wyrwane z kontekstu....
Muszę przyznać, że Franek i Jacek są pewnymi królikami doświadczalnymi dla mnie, jako rodzica. Ale myślę też, że nie ma innej możliwości. Nikt nie urodził się rodzicem i każdy musi się tego nauczyć. I każdy popełnia błędy. Obserwuje swoje dzieci, wyciąga wnioski, szuka drogi dostępu.
Nie mamy żadnej gwarancji, że dziecko nas posłucha. Jako rodzice nie mamy wpływu na wszystko, choć bardzo byśmy chcieli - oczywiście dla dobra dziecka. Tylko, że dobro dziecka w jego odczuciu może być inne niż nasze i warto spróbować zrozumieć naszego smyka, o co mu chodzi, zanim zaczniemy stosować różne metody nacisku, które często w dzieciach wywołują strach, wstyd i poczucie winy.
Wszystkie te nagrody, kary, pochwały, konsekwencje, obiecanki, kontrole, porównywanie, grożenie, złoszczenie się i nie wiadomo co jeszcze, gdy już nam nerwy puszczają, to nasze drogi do uzyskania posłuszeństwa, egzekwowania NASZEJ woli. A dziecko bardzo chce mieć WŁASNE zdanie, swój wybór. Często te nasze metody uczą dzieci kombinatoryki jak się zachować,  żeby uzyskać to i tamto. Często też uczą, że osoby, które nas kochają potrafią nas skrzywdzić, żeby tylko stanęło na ich woli. Te wszystkie nasze "sukcesy" gdzieś się w dzieciach odkładają i choć czasem uda nam się do czegoś je zmusić to ono i tak w pewnym momencie pokaże, że chce dokonywać własnych wyborów.
Moje, na razie skromne, doświadczenia popychają mnie do wniosku, żeby starać się słuchać ich potrzeb, choćbym nie wiem jak forsowała własne zdanie. Choćbym nie wiem jak była podirytowana i spięta całym nieporozumieniem, to staram się pomyśleć, dlaczego Franio mówi "nie" i tak bardzo sprzeciwia się mojej woli. Mówię mu, że nie rozumiem o co mu chodzi i żeby mi wytłumaczył, bo ja naprawdę nie rozumiem. I wtedy on próbuje (bo przecież dzieci pragną być z nami w zgodzie, nie chcą byśmy byli z nich niezadowoleni) mi przekazać, że nie lubi szalika i tego wełnianego golfu. I choć nie ma możliwości, by wyszedł na mróz nieodpowiednio ubrany to przynajmniej szukamy porozumienia, dyskutujemy na temat innej bluzy, chustki z polaru na szyję, czegokolwiek. A jeśli naprawdę nie mogę spełnić jego woli to chociaż niech czuje, że go rozumiem, wysłucham, akceptuję jego odczucia, przytulę, wytłumaczę, zamiast potraktuję jak rybę, co głosu nie ma i zmuszę na siłę.
Z Jackiem jest trudniej, bo jeszcze nie mówi. Ale staram się rozumieć jego sygnały. Nauczył mnie, że on nami nie manipuluje. Że jeśli naprawdę wyje i płacze to są to jego środki na spełnienie jego woli, ale nie dlatego, że on chce nami manipulować, ale dlatego, że tego naprawdę potrzebuje. 
Jeśli więc ktoś wam wmawia, że np. za wiele miesięcy karmicie dziecko, że już czas je odstawić od piersi nawet jeśli ma płakać, a Ty i dziecko to lubicie, to nie przyjmujcie się. Przecież nie będzie pić z piersi do 18 roku życia, a są to jedne z niepowtarzalnych chwil (choć czasem męczące). Jeśli czujesz i rozumiesz czego oczekuje Twoje dziecko to dlaczego nie wyjść mu na przeciw? Choćby cały świat, popularne artykuły i koleżanki pukały się po głowie, to oni nie znają potrzeb naszych dzieciaczków tak jak my.
Jacek budzi się w środku nocy i mnie szuka. Czasem uspokoję go w łóżeczku, czasem na rękach, ale najczęściej biorę go do naszego łóżka i śpi z nami do rana. Ale jeśli podejdzie do niego ktoś inny niż ja (nawet mój mąż) to Jacek się nie może uspokoić. Jeśli podejdę ja, jest już spokojny i szczęśliwy. Owszem martwi mnie to, że nie mogę wyjechać z koleżankami w góry, że jak wychodzimy z mężem wieczorem to z duszą na ramieniu, bo nie wiemy, czy jak Jacek się obudzi to czy babcia sobie z nim poradzi, czy będziemy musieli wracać (na razie się nie obudził, więc ciągle nie wiemy). Ale wiem, że nie będzie mnie szukał po nocach wiecznie. Że płacze do mnie, bo tego potrzebuje a nie, że manipuluje całym otoczeniem. Takie ma potrzeby. Tak jak my, też mamy różne potrzeby i pragnienia. W końcu macierzyństwo to służba. I choć moje potrzeby też są ważne to jeszcze zdążę je zrealizować nie raz. Poza tym są różne sposoby na ładowanie akumulatorów.

To co? Zanim zmusimy nasze dziecko do czegoś, to może weźmy głęboki oddech i spróbujmy zrozumieć dlaczego ono się buntuje i co chce nam powiedzieć? Pozwólmy im być sobą, nie nami. "Trzeba rozstać się z wyobrażonym i wymarzonym dzieckiem po to, by spotkać się z tym, które ma się we własnym domu (...) Jest wiele rzeczy na temat dziecka, których można się dowiedzieć tylko od niego. Im prędzej nastąpi utrata kontroli, a raczej złudzenia, że się ją posiada, tym lepiej dla rodziców i dziecka."
Zachęcam. Czuję, że to dobra droga także na bunt nastolatków, choć nasi chłopcy jeszcze do przedszkola nie dorośli. Ale chyba dialog i próba rozumienia bardziej dotrą do "buntownika", bo kary i groźby w pewnym wieku nie zadziałają.



piątek, 22 marca 2013

Monety

Oto kolejny pomysł na prostą zabawę. Wrzucanie bilonów do skarbonki. Po prostu. Od tego się zaczęło. Mamy w domu taką skarbonkę (otwieraną od dołu, więc łatwo jest wyjąć to, co się wrzuciło), do której wrzucaliśmy monety pozostałe z naszych wyjazdów oraz te, które dostaliśmy z czyichś wakacji. Są tam jakieś eurocenty, ale również korony szwedzkie, duńskie, japońskie jeny, a nawet słoweńskie tolary, niemieckie stare marki, dolary, funty, stare złotówki i inne. Tak naprawdę nie ma znaczenia jaki bilon znajdziemy. Dla Jacka same wrzucanie monet jest bardzo zajmujące, bo małe paluszki bardzo walczą, by chwycić odpowiednio bilon i trafić do puszki. Franuś już bardziej interesuje się tym, co jest napisane na monecie - jaka cyferka, czasem pyta z jakiego kraju. A ponadto często te pieniądze przydają się w zabawie w zakupy, czy w mandaty. Poza tym są wdzięcznym towarem do przewożenia przez samochodziki wywrotki czy pociągi. Pieniądze szczęścia nie dają, ale w tym przypadku jest odwrotnie :-)

wtorek, 19 marca 2013

Wziąć zimę za rogi

Czasem gdy na coś się nastawiamy, czekamy i wiemy, że już jest blisko, a potem nagle nasze plany się pokrzyżują, to ciężko się zmobilizować, by dać radę tym pokrzyżowanym planom. To jakby goście, którzy 5 minut przed przyjściem dzwonią, że jednak nie przyjdą i będą za tydzień, a ty patrzysz na nakryty stół, wspominasz swoją organizację dnia (zakupy w biegu, wymyślenie czegoś szybkiego i smacznego, upichcenie tego tak, by nie zaniedbać dzieci, szybkie sprzątniecie mieszkania, ubranie jakichś mniej-domowo-wyglądających ciuchów, wreszcie zadowolenie, że z wszystkim się zdążyło i wyrobiło) i jak sobie pomyślisz, że to wszystko nie było aż tak na teraz potrzebne, a za tydzień znów będzie to samo, to ci się nie chce.
Tak było dziś ze mną. Wszystko przepowiadało wiosnę.
I szczypiorek i rzodkiewka. I klucze gęsi. I pani w pogodzie, która w zeszłym tygodniu obiecywała ostatni tydzień zimy. 
I już się nakręciłam, odgruzowałam chłopcom wiosenne buty, cieszyłam się, że ubieranie na spacer już będzie łatwiejsze, bo w końcu dziś 19. dzień marca a za dwa dni przypada kalendarzowa wiosna (rok temu 17.03.- jak świadczą o tym nasze zdjęcia - chłopcy byli już bez kurtek). 
A dziś? Śnieg sypie od wczorajszego wieczora i nie przestaje. Na dachu domu mamy już nawisy śnieżne. Auto zasypane. Na drogach ślisko. Pomyślałam sobie: "Jak mi się nie chce! Znowu te sanki. Znowu będziemy bawić się w odśnieżanie ogródka. Znowu babki ze śniegu!". Generalnie przecież to świetne zabawy, ale już mam przesyt. Już bym chciała, żeby było coś innego - tym bardziej, że już właściwie zapowiadano koniec zimy. 
Nowa droga przez zaspę.
Nasz tunel.
Ja też się przez niego
przecisnęłam.
I przełamałam się. Weźmiemy zimę za rogi i będziemy bawić się jak nigdy! Mój zapał coś podpadł Frankowi, bo forsował, żeby wyjść dopiero po drzemce i obiadku. Ale nic to. Ubrałam ich w kombinezony, zaopatrzyłam w łopatki i ruszyliśmy sankami do apteki. Tam pani farmaceutka podarowała chłopcom kolorowanki i kredki, więc w sumie warto było wybrać się na sanki :-) A potem naprawdę świetnie bawiliśmy się na ogródku. Byłam cała w śniegu. Przecieraliśmy z chłopakami nowe "górskie" szlaki - chodziliśmy na przełaj przez zaspy, wytyczaliśmy drogi, kopaliśmy tunele. Byłam zaskoczona, że Jacuś tak prze w nieprzetarty śnieg. Śniegu po kolana a on tupie i idzie do przodu cały zadowolony. Franek nie chciał wracać. Jacek płakał już ze zmęczenia, a Franio płakał, że nie chce wracać. Powiedziałam mu, że go rozumiem, że to naturalne, że się zezłościł gdy coś idzie nie po jego myśli i że naprawdę musimy już wracać, bo Jacek pilnie potrzebuje drzemki, i że po południu wyjdziemy jeszcze raz.
Teraz chłopcy śpią. Taka "głupia" zima a dała nam na koniec jeszcze tyle śmiechu!
Czasem warto się mobilizować i działać aktywnie, zamiast w zniechęceniu przeczekiwać pokrzyżowane  plany.

poniedziałek, 18 marca 2013

Wilczek i gra

Ostatnio w domu Wilczka główną rodzinną zabawą było grywanie w grę planszową, którą Wilczuś dostał na urodziny od kuzynów. Gra wszystkich fascynowała, toteż często rodzice zapraszali przyjaciół Wilczka i Maluszka na rodzinne planszowe rozgrywki. Także Wilczek był zachwycony swoim nowym prezentem i chętnie grał w swoją grę, ale gdy zaczynał przegrywać to gra przestawała mu się podobać. Co więcej, Wilczek złościł się, denerwował, marudził, narzekał, że kostka wykulnęła za mało oczek, bardzo przeżywał gdy inny pionek wyprzedził jego, a nawet Wilczek potrafił się popłakać kiedy gra nie szła po jego myśli.
Któregoś razu tato postanowił porozmawiać z Wilczkiem:
- Wilczku, widzę, że się zezłościłeś. Nie lubisz gdy gra nie układa się po twojej myśli?
- Nie! - wykrzyknął Wilczuś. - Tak się staram, a potem nic nie wychodzi i czasem jestem ostatni... - martwił się mały wilk.
- Rozumiem, nie tak prosto nauczyć się przegrywać, gdy gra wywołuje tyle emocji, prawda? - zapytał tatuś.
- O tak - potwierdził Wilczek.
- Wiesz synku, warto w takich chwilach powtarzać sobie, że to tylko gra - raz się wygrywa, a raz się przegrywa. Raz wygrywa Wilczek, a innym razem uda się wygrać komuś innemu - mówił tata.
- Tak, ale ja bym chciał zawsze wygrywać - odrzekł Wilczek.
- Hmm, to chyba niemożliwe - gra jest grą, kostka jest loterią, zawsze może być inny wynik. Gra jest zabawą, dzięki której miło spędzamy czas i wcale nie oznacza, że jeśli ktoś przegra to jest gorszy od innych, a jeśli ktoś wygra to jest lepszy?
- Nie? - zdziwił się Wilczek?
- Nie. Nie możemy oceniać kogoś ze względu na to, czy ma szczęście w grze, czy nie. Owszem, w niektórych grach jest istotne, by posiadać pewne umiejętności, jak spostrzegawczość, czy logiczne myślenie, ale to i tak nie oznacza, że ktoś może czuć się najlepszy z wszystkich, jeśli uda mu się wygrać. Gra jest zabawą, nie warto być zazdrosnym o zwycięstwo innych.
- Tato, a pamiętasz jak w przedszkolu wygrałem konkurs na najciekawsze przebranie karnawałowe? - zapytał Wilczek.
- Oczywiście - byłeś świetnym bokserem. A pamiętasz Wilczku jak Pani wręczała ci nagrodę? Czy inne dzieci były zazdrosne? Czy Twój przyjaciel Piesek czuł się obrażony, że to nie on wygrał tylko ty?
- Nie wiem, ale dzieci biły mi brawo - odparł Wilczek.
- No właśnie - bo wiedziały, że teraz wygrałeś ty, ale następnym razem wygra ktoś inny. Wiesz Wilczku, sztuką jest nie tylko to, żeby nie być zazdrosnym o zwycięstwo innych, ale prawdziwym osiągnięciem jest  umiejętność cieszenia się z wygranej innych.
- Co to znaczy? - zapytał Wilczek.
- Sprawdź sam -  odparł tata.
- Ale jak?
- Spróbuj kiedyś podczas gry dać szansę wygrania Maluszkowi. Może to do końca niezbyt uczciwe, żeby pomagać komuś wygrać, ale spróbuj i zobaczysz jaki szczęśliwy będzie Maluszek, gdy uda mu się zająć pierwsze miejsce. Czasem czyjaś radość z wygranej może nas bardziej cieszyć niż gdybyśmy sami wygrali.
- A co jeśli znowu się będę złościł, że przegrywam?
- To wtedy spójrz na mnie, ja mrugnę do Ciebie okiem i wtedy przypomnisz sobie, że to tylko gra, a ja jestem z Tobą, żeby Cię wspierać nawet gdy emocje będę tak duże, że się zezłościsz. Wilczku, nawet gdy się denerwujesz ja Ciebie kocham. I tak wiem, że w końcu nauczysz się nie tylko grać bez złości, ale nawet gdy przegrasz będziesz potrafił pogratulować i bić brawo zwycięzcy. I jestem pewien, że nauczysz się kiedyś wygrywać z klasą?
- Wygrywać z klasą? To wygrywania też trzeba się nauczyć? - zapytał zaskoczony Wilczuś.
- Tak. Wygrywanie z klasą to takie, kiedy nie dajesz innym odczuć, że w tej rozgrywce poszło ci najlepiej. Ale to zupełnie inna historia. Mój mały Wilczku, gramy?
- Gramy!!! - wykrzyknął Wilczek.


sobota, 16 marca 2013

Osiedle

Może jestem monotematyczna, ale nasi chłopcy naprawdę lubią bawić się w budowanie różnego rodzaju osiedli dla samochodzików - już wcześniej wykorzystywali do tego deski czy pudełka po lekarstwach. Kolejnym materiałem budowlanym są takie piankowe puzzle z literkami. Jest to jedna z moich ulubionych zabawek - jest dla mnie kopalnią pomysłów. Możemy układać z niej "dywan", ale możemy zadać dzieciom żeby posegregowały kolory, możemy układać alfabet oraz cyfry - ucząc przez zabawę właściwej kolejności, możemy wreszcie nie robić nic, a po chwili dzieci same zaczną budować jakieś trójwymiarowe kostki. Jacka bardzo zajmuje wyjmowanie literek ze środka i wkładanie je w odpowiednie miejsca. Nie mówiąc już o tym, że nasi chłopcy znają już wszystkie literki (nawet Jacuś)...
Ale do rzeczy. Ostatnio z puzzli budowaliśmy ulice, parkingi, tunele. Niektóre ulice trzeba było wyremontować, bo było w nich tyle dziur (tj. brakowało literki w środku), że co chwilę Franek łapał gumę i musiał wymieniać koło lub wzywać lawetę. Do naszego osiedla dodaliśmy skrzyżowania z torami kolejowymi, tunele z karimaty, garaże z kubeczków, sklepy z książeczek. Stworzyliśmy także zoo. Burza mózgów zaowocowała dobrą i twórczą zabawą.
Zachęcam. Szczególnie by być razem z dziećmi. Bo nawet najfajniejsza zabawa jest jeszcze fajniejsza gdy można bawić się z rodzicami.






środa, 13 marca 2013

Super pamięć?

Wszyscy na pewno dobrze znają taką grę "Super pamięć", gdzie trzeba zapamiętać umiejscowienie kart i szukać ich par. Przy czym obrazki są zakryte - tj. odwrócone. Z Frankiem już trochę grałam w super pamięć, tyle, że na mniejszej ilości par, z uczeniem czyja jest kiedy kolej itd. Natomiast Jacuś do tej gry się jeszcze nie nadaje.
Z Franiem często też rozwiązujemy różnego rodzaju łamigłówki, w których jednym z zadań jest m.in. połączyć linią te same kształty, obrazki, cienie itp.
Gra "Super pamięć" nadaje się na taką właśnie łamigłówkę - a najlepsze w tym jest to, że jest to także zadanie dla naszego rocznego Jacka. Można wymieszać kilka kart, zostawić je odkryte i zaproponować dzieciom szukanie par. Można rozłożyć je w rządkach (jak na zdjęciu) i wtedy jedna karta z pary jest po lewej, a druga karta po prawej stronie. Naprawdę wyszła nam fajna zabawa - poza spostrzegawczością, poznawaniem nazw i uczeniem czekania ma swoją kolej, spędziliśmy naprawdę wspólnie czas. Chłopcy w swoim przedziale wiekowym nie zawsze potrafią znaleźć "wspólny język", często bawią się obok siebie, a ta gra pozwoliła nam być razem!
Myślę, że wszelkiego rodzaju gry planszowe czy układanki stanowią możliwość bycia razem. Nie trzeba podawać przykładu dzieci - gry planszowe świetnie integrują nawet dorosłych. 
Jacuś, jak nie potrafi sam czegoś ułożyć, to podaje Frankowi puzzle. Natomiast gdy poda mu się dwa pasujące elementy, żeby sam je dopasował to bardzo się cieszy gdy mu się udaje, chce to robić na okrągło i zawsze bije sobie brawo i czeka na aplauz. Jego małe rączki wprawiają się w łączeniu puzzli, ale i tak najbardziej jestem zdumiona tym, jak on TO WSZYSTKO koduje, nawet gdy tylko przygląda się zabawie Frania.
Polecam.

niedziela, 10 marca 2013

Dotknij mnie

Chciałabym napisać kilka słów o dotykaniu. O dotykaniu starszaków - nie niemowląt. Tematyka masażu niemowląt jest dość popularna, nie będę więc rozpisywać się na temat jego korzyści, lecz chciałabym podkreślić, iż dotykanie naszych dzieci nie kończy się wraz z ich niemowlęctwem. Wszyscy potrzebujemy dotyku, szczególnie osoby samotne - uściśnięcie ręki starszej samotnej osobie może być bardziej znaczące niż potok słów. Czasem przez dotyk wyrażamy emocje - wystarczy kogoś przytulić, by wszystko było jasne, szczególnie w trudnych dla kogoś chwilach.
Dotyk daje poczucie bezpieczeństwa, jest więc podstawową potrzebą życiową jak jedzenie, czy spanie. Często mówi się, że niemowlęta lubią (oprócz masażu) być blisko nas, lubią być dotykane i nas czuć np. poprzez noszenie (często w chuście), wspólne spanie, karmienie piersią. Ale starsze dzieci też potrzebują możliwości do stymulowania zmysłu dotyku i równowagi. Place zabaw na pewno świetnie spisują się jako stymulatory zmysłu równowagi, ale, moim zdaniem, nie ma jak to my - rodzice. My także możemy być świetnymi stymulatorami, nie tylko poprzez organizowanie jakichś zjeżdżalni, huśtawek i innych akrobacji w domu, ale poprzez dotyk. Kiedyś już pisałam troszkę o tym tutaj - teraz nie chciałabym od nowa cytować, tylko krótko wspomnę, że chodzi o "szaleństwa" z dziećmi - podrzuty, siłowanie, okręcanie itp.
Dziś opowiem o kolejnym zabawowym i jednocześnie stymulującym dotyku. Bawicie się czasem z dziećmi w zabawy "idzie rak, nieborak...", "idzie kominiarz po drabinie...", "tu sroczka kaszkę warzyła..."? To takie standardy. Zachęcam do własnej inwencji. Nasi chłopcy ją uwielbiają! Hitem Frania jest "Idzie myszka do Franciszka, tu zadzwoni, tu zapuka, dzień dobry Panie Kluka!". A Jacek bardzo lubi jak mu się wymyśla różne "postacie chodzące po plecach" - skacze kangur/królik, idą pieski i gryzą (lekkie szczypanie), idzie kotek i się łasi, wierci wiertarka, padał deszczyk - przeszedł dreszczyk, zjeżdża ktoś ze zjeżdżalni (palec przejeżdża wzdłuż pleców), odbija się piłka i wszystko, ale zupełnie wszystko co Wam przyjdzie do głowy - ostatnio nawet jechał czołg. Popularne jest też robienie kanapek na plecach dzieci i rozsmarowywanie masła, nakładanie plasterka serka itp.
Franek też bardzo lubi jak mu śpiewam (na melodię gamy) "Słonko wschodzi coraz wyżej, a zachodzi coraz niżej" i jednocześnie na każdy dźwięk naciskam go gdzieś od stóp po szyję. Jakbym wspinała się po nim razem z dźwiękami gamy. Przy czym szyja to epicentrum radości, bo Franio uwielbia jak się go gila pod szyją. Czasem na niektórych dźwiękach zatrzymuję się dłużej - ciągnę dźwięk i jednocześnie naciskam w tym miejscu, gdzie widzę, że jest masa radości. Gdy słonko zachodzi coraz niżej, to moje ręce wędrują w dół - od szyi do stóp.
Z tym łaskotaniem i gilaniem to jednak trzeba uważać i sprawdzić czy dzieci naprawdę to lubią - bo się śmieją, a jednak mogą prosić by skończyć. Pamiętam z dzieciństwa jak mnie brat łaskotał i do dzisiaj tego nienawidzę i od razu się denerwuję (choć wyglądam niewiarygodnie, bo przecież się śmieję). Ale jak widzę, że Franio woła jeszcze to wiem, że lubi. Choć są sytuację, kiedy widzę, że nie ma teraz na to ochoty.
Generalnie z dotykiem trzeba wyczuć nasze dziecko, co mu odpowiada, a co nie. Niektóre dzieci lubią mocny dotyk, inne mogą być nadwrażliwe na bodźce - każdy ma indywidualne potrzeby i musimy je uwzględniać, bo nasze dzieci same się nie obronią np. przed nową ciocią, która uszczypnie w policzki nasze bobasy, poczochra je po włosach, ucałuje, przytuli, rozczulając się jakie to słodkie dzieciątka. Każdy ma inne upodobania - Franio uwielbia zjeżdżalnie, ale nie lubi huśtawek, nie lubi nie mieć czapki, bo wiatr go łaskocze, nie lubi mieć brudnych rąk, więc ciastoliną bawi się krótko. Jacek uwielbia i zjeżdżalnie i huśtawki, a im szybciej tym lepiej, trzeba uważać co ma w rękach, bo szybko wkłada to do buzi, chętnie rezygnuje z czapki.
Dotykajmy więc nasze dzieci, bawmy się z nimi, przytulajmy (wyczujmy tylko w jakim zakresie) nie tylko by dostarczyć im potrzebnej stymulacji, ale żeby budować z nimi więź i by wiedziały, że bardzo je kochamy i zawsze mogą na nas liczyć.


PS. Oczywiście mam na myśli zdrowy dotyk, bo w dzisiejszym świecie niemal każde dotykanie dzieci kojarzy się od razu z przemocą i wykorzystywaniem - co wpływa na to, że niektórzy boją się dotknąć dziecka, by nie być posądzonym o coś złego. Ale oczywiście, ludzie ze złymi intencjami niech lepiej nie zbliżają się do dzieci.

PS.2. Krąży taki filmik w sieci, który pokazuje potrzebę bliskości i dotyku dzieci. Momentami był dla mnie śmieszny, bo przypomniał mi naszego Jacula.

piątek, 8 marca 2013

Tomek

Teoretycznie mam teraz dużo wolnych wieczorów (mąż jest na delegacji, a dzieci śpią) i mogę poświęcić sporo czasu na blog, ale nie mogę. Myśli uciekają mi w stronę Tomka Kowalskiego, który zasnął pod Broad Peakiem jakoś 2-3 dni temu. Zupełnie nie wiem, dlaczego Tomek tak bardzo wszedł mi do głowy i nie mogę się na niczym skupić. Ledwo go znałam - mieszkaliśmy w tym samym mieście, kończyliśmy ten sam wydział na UAMie, byłam na Jego slajdowiskach, podczytywałam Jego bloga, mieliśmy wspólnych znajomych, ale tak naprawdę się nie znaliśmy. Tzn. ja go może znałam, ale On mnie nie. Ale uważałam Go za bardzo, ale to bardzo pozytywnego człowieka, pełnego pasji i radości - wystarczy wejść na Tomkowy blog i już człowiek zaraża się Jego energią. Tomek zostawił wielu przyjaciół, wspaniały hostel i biuro podróży w Poznaniu (Poco Loco), zostawił Agę, rodzinę, ale zostawił też wiele pasji i pozytywnej energii. Myślę, że dla wielu jest autorytetem. W Poznaniu, na nizinach, rzadko spotyka się takiego podróżnika i himalaistę, więc Tomek był tu znany i zupełnie inaczej przyjmuje się wiadomość o Naszym Tomku.
Zastanawiam się, czy umiałabym pozwolić dzieciom na takie wyczyny, jakich dokonywał Tomek - nie mam tu tylko na myśli zdobywania ośmiotysięcznika zimą, ale generalnie - podróże dookoła świata, wspinanie się coraz wyżej, ultramaratony itd. Myślę, że moje myślenie teraz jest zupełnie nieadekwatne do ich wieku - śpią sobie teraz spokojnie w swoich łóżeczkach bezpieczne i spokojne - i zupełnie odbiega od ostatniej wędrówki Tomka, kiedy walczył z takim wyczerpaniem, że tylko marzy się o tym by usiąść, walczył z zimnem, samotnością, brakiem tlenu, nie wiadomo z czym jeszcze i z jakimi myślami. Więc moje dzisiejsze myślenie w ogóle się nie umywa do czegokolwiek, ale myślę, że trzeba pozwolić dzieciom na pasję. Chyba cieszyłabym się gdyby byli tacy aktywni, odważni, kreatywni, śmiali i wysportowani jak Tomek, niż spędzali cały dzień na kanapie. Jak kiedyś pisałam, dzieci do nas nie należą ("dzieci wasze nie są waszymi dziećmi (...) przechodzą przez Was, lecz z Was nie pochodzą (...) i chociaż są z wami nie do was należą (...). Jesteście łukami, z których dzieci wasze, niby żywe strzały, wysyłane są w przyszłość") i musimy im pozwolić na samodzielność i ich decyzje (pomijam tu jakieś sekty itp). Musimy pamiętać, że nikt nie kazał Tomkowi zdobywać Broad Peaka - to była Jego decyzja, Jego MARZENIE, Jego pasja. Nie możemy oceniać Go, co poszło nie tak, nie jesteśmy ekspertami, nie byliśmy tam - na pewno chciał wrócić - może po prostu zabrakło szczęścia? Wierzymy, że był tak zmęczony, że po prostu zasnął. Wszedł na tę cholerną górę, włożył w to całe serce i to serce tam zostawił. On znał ryzyko i mimo wszystko zdecydował się na nie. Sam pisał na blogu "No Risk No Fun" - uszanujmy tę decyzję, choć nam bardzo ciężko a Jego bliskim to serca pękają z bólu. O Adze aż boję się myśleć. Chyba gdybym dożyła śmierci własnego dziecka to zawsze byłaby ona ogromnym gromem, niezależnie gdzie i w jakich warunkach by nastąpiła - nie wiem. Może umiałabym w tym dramacie dostrzec, że podążał za marzeniami i miał na nie odwagę? Może żałowałabym, że nie umarł jak stary dziadziuś? Nie wiem. Obym się tego nie dowiedziała.
Staram się sobie tłumaczyć, że może tak miało być. Myśląc o Jego bliskich wydaje się, że tak nie miało być, ale staram się sobie wmawiać, że może jest w tym jakiś sens? Może przytrafiłoby mu się kiedyś coś strasznego, że musiałby być unieruchomiony na wózku i może dla Jego natury byłoby to nie do zniesienia? Choć Jego energia wydawałaby się pokonać nawet wózek... Nie wiem. Gdy myślę, że to mogło mieć sens, łatwiej to znieść, ale ten sens jest tajemnicą.
Zostawił po sobie dużo, choćby Poco Loco, które zapewne stanie się nowym stylem w turystyce. Szkoda, że nie zostawił siebie. Ale nie każdy tak młody podróżnik może zasnąć z takim dobytkiem i z taką sympatią wielu, nawet nieznanych sobie osób.
Śpij spokojnie Tomku. Do zobaczenia! Mamy nadzieję, że już pijesz ciepłą herbatę ze świętym Piotrem i Jego świtą. Czuwaj z Góry nad swoimi bliskimi. Dzięki za wszystko! Świat nie zapomina o takich wyjątkowych osobach, jak Ty.


Tomek - fotka z Andów - pobrana z Jego bloga


Msze święte w intencji Tomka (i Macieja Berberki też) odbędą się w kościele ojców Dominikanów na al. Niepodległości w Poznaniu w dniach: 20.03.2013 (środa) o godz. 17:00 oraz 19.05.2013 (niedziela) o godz. 19:00. Zachęcam do modlitwy.

wtorek, 5 marca 2013

Hołd

Natchnienie na tego posta dał mi kalendarz i zbliżający się Dzień Kobiet. Otóż, chciałabym wyrazić w nim mój głęboki podziw dla mam pracujących zawodowo, które są dla mnie heroskami i którym na pewno nie jest łatwo godzić wszelkie obowiązki jedynie w 24 godzinnej dobie. Choć moja praca zawodowa leży teraz odłogiem, pomyślałam sobie, że gdybym była taką super mamą na etat domowy i zawodowy to musiałabym stworzyć sobie jakąś hierarchię czy grafik wartości, żeby wszystko ogarnąć. I zaczęłam czytać i tworzyć, i choć na co dzień nie muszę iść do pracy, to także dla mnie taki grafik jest przydatny.
Choć post jest hołdem dla mam pracujących zawodowo, nie chciałabym pominąć w nim roli tatusiów, którzy też przecież łączą pracę zawodową z wychowywaniem dzieci. Wystarczy, że pomyślę o moim mężu, który z pracy gna do domu, nie tylko żeby mnie trochę odciążyć, ale żeby pobyć z dziećmi zanim pójdą spać. I do tego łączy wszelkie remonty, zakupy, czy przyjemności jak bieganie, squash, czytanie...
Ale ponieważ w marcu mamy Dzień Kobiet, a mężowi nie muszę składać hołdu poprzez blog :-), skupię się na mamusiach.
Jesteście dla mnie niesamowite! Podtrzymujecie swoją rodzinę każdego dnia i na dodatek codziennie idziecie do zawodowej pracy. Nie ważne, czy idziecie do pracy, bo musicie z powodów finansowych, czy ją lubicie, czy jest to forma samorealizacji, podniesienia swojej pozycji społecznej, uniknięcia domowej monotonii, czy nie chcecie zaprzepaścić doświadczenia i nauki, jaką zdobyłyście zanim pojawiły się dzieci. Nie ważne! Jesteście prawdziwymi menedżerkami, gospodarujecie budżetem, rozwiązujecie problemy kadrowe, dbacie o organizację, o public relations, zaopatrzenie, nawet sprzątanie... A przy tym zawsze jesteście takie eleganckie, dbacie o urodę, figurę, zdrowie. I musicie znosić czasem przytyki, że dzieci są ofiarą Waszego "kaprysu" pracy poza domem, że koszula jest niedoprasowana, że znów się spóźniłyście.
Oto codzienni pomocnicy, także dla mnie:
  • Nie narzekajmy - to nic nie zmieni. Poza tym, im mniej narzekamy, tym lepiej wychowujemy nasze dzieci. Nie litujmy się nad sobą, żeby nie przenieść tego na nasze dzieci.
  • Kiedy planujemy prace domowe zróbmy listę: co koniecznie trzeba zrobić, co może zaczekać?
  • Dom powinien być czysty i przytulny, ale pamiętajmy, że nie startuje w konkursie na najpiękniejszy wystrój.
  • Dzielmy obowiązki na wszystkich domowników.
  • W ciągu tygodnia zarezerwujmy kilka chwil dla siebie. To nie egoizm, ale ładowanie akumulatorów.
  • Poświęcajmy codziennie dużo uwagi każdemu z dzieci. Codziennie i dużo, a nie: o ile znajdziemy czas.
  • Możemy opowiadać dzieciom o swoich obowiązkach stosownie do ich wieku: "dzisiaj udało mi się wszystko zrobić", "nie wszystko wyszło mi tak dobrze, jak się tego spodziewałam". Niech uczestniczą w naszej pracy.
  • Mówmy dzieciom jak przedstawia się sytuacja domowa. Mówmy bez ogródek czego się od nich oczekuje i prośmy, by nam pomogły.
  • Rozmawiajmy! Z mężem o nas, o nim, o dzieciach. W ten sposób unikamy samotności w nawale spraw i budujemy więzi w rodzinie.
  • Kiedy wracamy do domu po pracy nie myślmy o tym, co nas teraz czeka, ale mówmy: "wracam do mojego domu, do moich najbliższych".
  • Uśmiechajmy się, kiedy patrzymy na nasze dzieci. Nie krzyczmy. Nie wydawajmy masy poleceń na minutę.
  • Jeśli czujemy się służącymi a nie mamami, zatrzymajmy się na chwilę i poszukajmy dobrego uzasadnienia, by właśnie służyć... A jeśli robimy coś, co powinien zrobić ktoś inny, znajdźmy odpowiedzialnego i zlećmy mu to zadanie.
  • Bądźmy zadbane także w domu - dla męża i dzieci, a nie tylko gdy mamy gdzieś wyjść.
  • Jeśli nie radzimy sobie ze wszystkim a stać nas na pomoc domową, to dajmy zarobić innym, którzy jednocześnie odciążą nas od rzeczy, dzięki którym będziemy miały więcej czasu dla naszej rodziny.
  • Nie komplikujmy sobie życia organizowaniem wymyślnych posiłków. Podawajmy rzeczy zdrowe i różnorodne.
  • Zaplanujmy weekendy, by przebywać z rodziną w atmosferze mniej napiętej niż zwykle.
  • Niech dzieci wiedzą, że jesteśmy dla nich przystępne, że nie mamy od nich ważniejszych rzeczy na głowie.
  • Skoro nam brakuje czasu, pracujmy z dziećmi np. zamiatajmy z nimi, gotujmy z nimi. Niech nam opowiadają co dzieje się w ich życiu.
  • Jeśli dzieci wracają do domu przed Tobą, zadzwońmy do nich i pogadajmy chwilę. Niech wiedzą, że chciałybyśmy być z nimi.
  • Współpracujmy z nauczycielami naszych dzieci.
  • Nie rozpamiętujmy swoich błędów. Następnym razem postaramy się zrobić to lepiej, a tymczasem musimy iść naprzód.
  • Nie jesteśmy doskonałe. Nic się nie stanie naszym dzieciom, kiedy zdarzy im się zobaczyć naszą słabość. Gdy jest źle, rozmawiajmy z mężem, aż znajdziemy jakieś dogodne rozwiązanie na rozłożenie obowiązków, poszukanie pomocy itp.
  • Nie wynośmy problemów rodzinnych do pracy, a problemy zawodowe niech zostaną w pracy i nie przychodzą do domu.
  • Jeśli brakuje nam czasu na rozmowę z mężem trzeba wyłączyć telewizor i czas się znajdzie.
  • Spotykajmy się z koleżankami. To tylko kwestia zorganizowania się.
  • Bądźmy odważne, podejmujmy samodzielnie decyzje, by nikt "nie mieszał w naszych garnkach". My wiemy, co jest najlepsze dla naszej rodziny.
  • Jeśli wierzymy w Boga, zawierzajmy Mu każdy nasz dzień.
Reasumując: miłość wymaga wysiłku - dobrze więc organizujmy nasz czas (także na przyjemności), rozdzielajmy sprawiedliwie obowiązki i niech wszyscy w rodzinie wiedzą, że są dla nas najważniejsi, choćby nie wiem co.

sobota, 2 marca 2013

Tanecznie

W poprzednim poście pisałam o muzyce. Chciałabym jeszcze uzupełnić ją o taniec. 
Taniec również pomaga w wyrażeniu emocji, jest także doskonałą zabawą ruchową, uczy rytmu, a tańcząc z naszymi dziećmi jesteśmy z nimi bliziutko, czego one pragną i potrzebują najbardziej. Jak tylko nasi chłopcy trzymali porządnie główkę to już szliśmy z nimi w tany. Jak pokazałam Jackowi mojego kciuka to od razu go chwytał i podskakiwał, wiedząc, że zaraz zacznę śpiewać lub włączę muzykę i będziemy szaleć w tańcu. Jak przestawałam tańczyć to się obrażał i podskakiwał znowu, by pokazać, że chce JESZCZE!
Ponadto takie tańcowanie wpływa pozytywnie na rozwój mózgu. Z Franiem wymyślamy układy taneczne, w których Franik musi zapamiętać sekwencję np. najpierw klaszczemy, potem obrót, potem ręce machają nad głową, potem podskoki, potem tupiemy itd. Franek nawet sam wymyślił i dodał kilka figur np. unoszenie pupy w przysiadzie :-)
Zachęcam więc, by podejść do naszych Maluchów i zapytać: "czy zrobi mi Pan/Pani ten zaszczyt i zechce ze mną zatańczyć?".
Jest to także dobra pora, by przy takiej roztańczonej zabawie, także rodzice zatańczyli z sobą. Nieraz tańczyliśmy przy Franku i Jacku sunąc przez cały pokój. Franio z miną łobuza twierdził, że to walec do budowy a nie walc, a Jacuś był trochę zazdrosny, że to tata wyrwał mamę do tańca a nie on :-). Niech widzą, Zuchy Małe, że to nie tylko przyjemność, że taniec to coś normalnego, czego nie trzeba się wstydzić, że to dobra zabawa no i że rodzice się kochają. A przecież wiemy, że choćbyśmy stawali na głowie, to i tak nie ma nic pewniejszego od kochających się rodziców.

Muzycznie

Dziś kilka słów o muzyce.
Nasz dom jest dość muzykalny i staram się zachęcić także naszych chłopców do muzykowania. Nie mam tu na myśli szkół muzycznych, kupna fachowych instrumentów i kariery muzyka (tego teraz nie wiem, czy nasze dzieci będą tym zainteresowane i czy będzie nas na to stać), ale mam na myśli rozwój przez muzykę. Myślę, że każde dziecko nosi w sobie potrzebę muzykowania, która ujawnia się poprzez spontaniczny śpiew, nucenie, taniec, granie czy po prostu uderzanie w garnek. Uważam, że warto włączyć się w muzyczny świat naszych dzieci, nie tylko dlatego, że jest to dobra zabawa (a przez zabawę budujemy więź z dziećmi), ale także dlatego, że wpływa to na rozwój muzyczny dzieci. 

Można zapytać, po co komu rozwój muzyczny? Myślę, że wiele zależy od preferencji, ale ja sobie nie wyobrażam świata bez muzyki. Jest takie przysłowie, żeby "szukać przyjaciół tam gdzie śpiewają, bowiem źli ludzie pieśni nie znają". Pomijając zdanie psychologów, że osoby rozwinięte muzycznie są bardziej twórcze i łatwiej potrafią zarządzać swoimi emocjami np. wykorzystując muzykę do poprawy nastroju, sama widzę jak wiele daje muzyka. Chociażby takie wspólne kolędowanie jest dużą radością, śpiewy w samochodzie podczas długiej podróży pomagają przetrwać jej trudy, zabawy w "zgadnij co ja nucę/gwiżdżę" w każdym miejscu świata (domu, tramwaju, szlaku w górach), pieśni w kościele, piosenki przy ognisku itd. Muzyka jest wszędzie - wystarczy włączyć radio. Dla mnie śpiewanie jest rozładowaniem stresu - jak szłam na jakiś trudny egzamin to sobie nuciłam i od razu było mi lepiej. Gra na gitarze jest odprężeniem, przerywnikiem, odpoczynkiem. Chłopcy bardzo lubią jak gramy i śpiewamy, i chętnie chwytają za swoje zabawki instrumenty (grzechotki, cymbałki, flet, bębenek, tamburyno, cokolwiek w co można uderzać i pukać) i razem świetnie się bawimy. Poza tym, gdy jest "muzycznie głośno", bo jest wiele instrumentów, czy pseudoinstrumentów to osoby krępujące się śpiewać "giną" w tej oprawie i jest im lżej włączyć się do śpiewu.
Zachęcam do muzykowania z dziećmi - chociażby po to, by podarować im dobrą zabawę.