niedziela, 24 marca 2013

Dobry dzień

Dzisiejszy dzień rozpoczął się pechowo. Franio się rozchorował do reszty, a właśnie dziś miało odbyć się jego kinderparty. Ale muszę przyznać, że był dzielny. Zjedliśmy tort w naszym rodzinnym gronie, a resztę rozwieźliśmy niedoszłym gościom, a oni dali nam prezenty i Franio dzięki temu miał miłą niespodziankę. Jutro idziemy do lekarza.
Szkoda, że impreza nie doszła do skutku. Pomijam już kuchenne przygotowania, zaplanowane zabawy dla dzieci (m.in. sianie rzeżuchy - dziś Niedziela Palmowa), ale przede wszystkim szkoda, bo pewnie wiele dzieciaczków było rozczarowanych (z Franikiem na pierwszym miejscu). Ale był to też dla mnie dobry dzień.
Ponieważ ze względu na chorobę Frania nie mogliśmy pójść razem do kościoła, najpierw poszedł mój mąż - ja zostałam z chłopcami - a potem odwrotnie. Pojechałam do mojej parafii z czasów przedślubnych i jakoś tak mi tam dobrze było. Może dlatego, że człowiek ma sentyment do lat dzieciństwa i młodości? Może dlatego, że byłam sama i naprawdę mogłam się na wszystkim skupić i nie musiałam jak inne mamy pilnować swoich pociech przez całą mszę (pozdro Marta!) :-)
Czułam się taka szczęśliwa na tej mszy, w tym "moim" kościele, bez gonitwy za chłopcami, na początku tego wyjątkowego czasu jakim jest Wielki Tydzień. Takie jakieś ładowanie akumulatorów.
Nasza choróbka
A potem jeszcze pojechałam z tortem do Krzysia i dowiedziałam się, że we wrześniu zostanie on starszym bratem. No rewelacja! Nowiny o ciąży, o Maluszku, o Nowym Życiu zawsze wprawiają mnie w fantastyczny nastrój i wywołują morze radości.
Po moim powrocie do domu wszystko wróciło do normy - chory Franuś, szalony Jacek. Dodatkowo zapowiada się ciężka nocka, bo Franka budzi męczący go kaszel, ale... był to dobry dzień - choć zupełnie plany się nam pokrzyżowały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz