Jakiś czas temu pisałam o naszej tabliczce motywacyjnej - tutaj. Stosując tabliczkę w domu, jednocześnie biłam się z myślami, czy to faktycznie dobry pomysł, bo trochę miałam wrażenie, że dzieci robią coś dla nagrody, a nie dlatego, że warto, czy że o to proszę. Poza tym, stosowanie tabliczki nie do końca godzi się z nurtem wychowawczym, którego podstawą jest budowanie bliskiej więzi z dzieckiem - więcej na ten temat np tutaj.
Generalnie problem rozwiązał się sam - tabliczka wisi, ale nieużywana. Po pierwszym zachłyśnięciu się przez dzieci (głównie Frania) malowaniem nagród, teraz jakby wszyscy o niej zapomnieli. Być może stosowanie tabliczki było niewychowawcze, ale nie ukrywam, że trochę mi pomogło w nauczeniu czy raczej egzekwowaniu niektórych czynności u Frania - chociażby wieczorne sprzątanie zabawek. Franio wpadł w rutynę, że trzeba to zrobić przed kąpielą i już nie zawsze trzeba mu przypominać. A o tabliczce jakoś zapomniał. Polepszyło się też z wołaniem na siusiu, czy modlitwą.
Podejrzewam, że stosowanie tabliczki przez niecały miesiąc nie wpłynęło negatywnie na nasze relacje. Myślę, że do wszelkich metod wychowawczych trzeba podchodzić z rozsądkiem, uwzględniając osobowość naszych bobasów, zamiast ślepo stosować to, co wyczytaliśmy. Choć przyznaję, że budowanie dobrej i mądrej więzi z dzieckiem jest mi jakoś poglądowo najbliższe.
Czy wrócę do tabliczki motywacyjne jak Jacek będzie starszy i będzie więcej z niej rozumiał? Nie wiem. Zobaczymy jaki będzie wtedy Jacuś i z jakimi problemami będziemy się borykać. Wszystko trzeba wyważyć w tej trudnej, choć pięknej przygodzie rodzicielstwa.
Jecek robi "amen" |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz