piątek, 26 kwietnia 2013

Maleńki sukces

Pisałam kiedyś o starciu między chłopcami dotyczącym, który z nich będzie spał z owieczką (stara zabawka po małym tatusiu) i byłam podłamana, że Franio nie przyjmuje żadnej argumentacji, żeby wymyślić coś, żeby każdy z chłopaczków był usatysfakcjonowany. A ponieważ cały czas wierzę w moc wspólnego rozwiązywania konfliktów zamiast nakazów rodziców lub rządów dziecka, nie dałam za wygraną i... udało się! W końcu Franio wymyślił (Jacek jeszcze nie umie mówić, więc niestety troszeczkę negocjacje są poza nim), że przez dwie noce będzie z owcą spał Franek, a przez kolejne dwie Jacek. I tak w kółko. Przystałam na to z radością, że jest chęć współpracy i że wreszcie Franio wystosował jakiś pomysł. Początkowo Jacek płakał, ale udało mu się wytłumaczyć, aż w końcu pokazał, że dziś "F" a potem "Ja Ja", wskazując na siebie. Rytm został złapany, owca krąży regularnie miedzy łóżeczkami, co dwie noce zmieniając współspacza i nikt nie narzeka i nie płacze. Ale to nie jest jeszcze najlepsze. Największą niespodzianką stał się fakt, że Franio stwierdził, że on już nie chce owieczki i że Jacek może z nią sypiać cały czas! Więc ta zadra w oku, ta owieczka, przez którą było tyle hałasu, nagle już nie jest kością niezgody, ale Franio sam, świadomie i dobrowolnie oddał ją bratu. Dlatego taki mały sukces porozumiewawczy utwierdza mnie w przekonaniu, jak ważne jest to, żeby dziecko samo wymyśliło jakieś rozwiązanie i samo podejmowało decyzje. Sam wymyślił rytm dwudniowy, Jacuś i ja go uszanowaliśmy, a z czasem Franio doszedł do wniosku, że może oddać owcę (może bitwa o owcę była tylko po to, by się sprzeciwić i zadeklarować swoje zdanie, a nie z niezbędności tej owcy w łóżku?). Gdybym mu na siłę kazała oddać owieczkę Jackowi to byłby konflikt - on by płakał, że mu coś karzemy i że to niesprawiedliwe, ja bym się czuła źle, że coś tak wymagam, w Jacku by wzbierała złość, że Franio nie chce mu dać (i przy okazji zapewne oddałby mu lokomotywą w głowę...), a tak mamy porozumienie bez przemocy :-)
Tak bardzo bym chciała wspólnie rozwiązywać wszelkie konflikty z dziećmi poprzez te wspólne negocjacje, ugody, kompromisy, nie tylko dlatego, że jest to rozwiązywanie sporów bez porażek, które nie szkodzą naszej relacji, ale także dlatego żeby chłopcy widzieli, że można inaczej się dogadać, niż pięścią (vel lokomotywą). Jest to trudniejsze, czasem zabiera więcej czasu (choć raz zainwestowany czas się opłaci - nie mamy codziennych bitew o owieczkę, bo sprawa jest już rozwiązana), wymaga odpowiednich słów, odpowiedniego słuchania, po prostu kompromisu - ty mi to, a ja tobie to - zamiast wszystko ty lub wszystko ja. Tak bardzo nie chciałabym używać nacisków, szantażów, gróźb, kar - tak bardzo chciałabym umieć się z nimi dogadywać bez porażek. Już teraz, kiedy są mali i kiedy mamy jeszcze tyle czasu do poważniejszych buntów, dorastania, żebyśmy zawsze umieli znaleźć wspólne porozumienie, żebym nie była określana matką tyranem, która nie rozumie swoich dzieci. Doskonale znam konsekwencje stosowania kar, ale mam świadomość, że rodzicom czasem tak prościej i szybciej, że czasem po prostu brakuje cierpliwości. Jak czytam co napisałam kiedyś o nagrodach i karach to aż mi się słabo robi jaką byłam i jestem (i zapewne będę) nierozsądną mamą. 
Tak bardzo bym chciała... Ale czy potrafię? Czy nam się uda? Czy to zależy tylko ode mnie?

PS. Swoją drogą, Jacek kiedyś nie chciał żadnej przytulanki (pisałam o tym tutaj). Proszę jaka zmiana! Ma jeszcze autobus i kota w łóżku. A czasem nawet chętniej spojrzy na misia :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz