piątek, 5 kwietnia 2013

Konflikty

Nie wiem jak u Was, ale ostatnio u nas w domu panuje plaga konfliktów między chłopcami. Pewnie sprzyja temu także ta "urocza" zima za oknem, przez którą chłopcy na zmianę chorują, nie mogą wyjść i wyszaleć się na dworze. Ja już "dostaję kota" w domu, a co dopiero oni. Poza tym Jacek jest coraz bardziej sprawniejszy, coraz częściej wyraża swoje zdanie i nie jest już małym braciszkiem, co tylko ledwo chodzi i wszystko mu można zabrać lub jakoś z nim wymienić.
Generalnie nie wiem co robić. Szczerze. Niby wiem, bo się naczytałam - nawet na lodówce mam listę postępowania w przypadku konfliktów (zaraz ją przytoczę) - ale to wszystko w rzeczywistości jest takie trudne.
Bo np. wiem, że nie powinno się ingerować w konflikty między dziećmi (o ile jest to zwykła sprzeczka i konflikt nie zaostrza się), bo dzieci powinny same umieć się dogadać - w końcu nieraz w życiu będą musiały szukać porozumienia i kompromisów. Poza tym, także dla rodziców męczące jest rozstrzyganie wszystkiego, podczas gdy całości sporu się nie widziało, nie wie się jak naprawdę było i można jeszcze niechcący skrzywdzić poszkodowanego. Ale z drugiej strony nie wiem jak Jacuś może się dogadać z Frankiem, skoro jeszcze nie mówi, a jedynym jego narzędziem walki o swoje jest ciągniecie za włosy lub bicie (trudno mu się dziwić - w tym wieku chyba żaden bobas nie operuje innymi narzędziami). Więc myślę, że póki co to muszę w konflikty ingerować, by nauczyć ich różnych sposobów dogadywania. W tym wszystkim Franio nauczył się trochę bronić i mu oddawać, ale generalnie zazwyczaj płacze i się nie broni. Franek ma dość spokojne usposobienie, więc musi być naprawdę zdenerwowany, żeby Jackowi przyłożyć. Poza tym raczej jest dobrym bratem - choć i tak często bez powodu* zachodzi mu drogę itp.
Z trzeciej strony warto przymykać oczy na kłótnie i trochę się z nich "cieszyć", bo czas kłótni jest czasem potrzebnym i cennym. Jak wyżej pisałam, muszą dzieci się "wykłócić", by nauczyć się ustępować, dogadywać, negocjować, współdziałać, być w grupie. I niby fajnie jak dzieje się to w domu, trochę pod naszym okiem, kiedy "po cichu" czuwamy nad rozwojem tych negocjacji.
I jeszcze jedna rzecz, która budzi we mnie dylematy: dzieci, które są niemiłe i niegrzeczne, często w ten sposób sygnalizują, że potrzebują więcej uwagi, uczucia i miłości.

I jak to tu wszystko wyważyć? Tę ingerencję/nie ingerencję, tę potrzebę nauki radzenia sobie w sytuacjach konfliktowych, wreszcie rozpoznanie, co tak naprawdę powoduje kłótnie. I wiarę w to, czy zostawieni sami sobie daliby radę załatwić problem?

Oto moja fachowa lista z lodówki:
Przydatne teksty:
  • "Jeśli zaraz nie wymyślicie jakiegoś porozumienia będę musiała wylać sobie kubek wody na głowę" (generalnie zrobić coś głupiego, obojętnie co)
  • "Na pewno sobie z tym poradzicie. Kto ma jakiś pomysł?"
  • "Nie jestem pewna jakie jest wyjście z tej sytuacji, ale na pewno je znajdziecie. Pomyślmy o tym"
  • "To nie działa. Każdy walczy o swoją kolej i nikt się nie bawi. Co możemy zrobić, by każdy mógł wziąć udział w zabawie?"
  • "Wszyscy powinni być włączeni do zabawy. Jak to osiągnąć?"
  • "Nie będziemy się dalej bawić, jeśli nie przestaniecie się bić. Jestem pewna, że wymyślicie zabawę bez przemocy."
  • "Frankowi/Jackowi jest naprawdę przykro. Co masz zamiar zrobić, żeby to naprawić?" - to w sytuacjach, by zachęcić do przeprosin, a nie zmuszać do przepraszania na siłę, bo ponoć nie ma nic gorszego niż wymuszone przeprosiny. Dziecko powinno samo wpaść na to, co trzeba zrobić, gdy kogoś skrzywdzi.
  • Można też obrócić konflikt z zabawę i samemu "zacząć płakać" i uciekać z rzeczą, o którą jest walka.
Dzieci w konflikcie - postępowanie:
  • Zwykła sprzeczka - nie zwracamy uwagi
  • Konflikt zaostrza się:
  1. dostrzegamy ich gniew: "Wygląda na to, że jesteście na siebie wściekli"
  2. określamy po swojemu punkt widzenia dzieci (opis): Ty, Franiu, chcesz pobawić się autobusem, bo dopiero wziąłeś go do reki, a ty, Jacku, uważasz, że teraz twoja kolej"
  3. doceniamy wagę problemu: "To trudny problem. Dwoje dzieci i jeden autobusik"
  4. wyrażamy wiarę w samodzielne rozwiązanie konfliktu: "Jestem pewna, że potraficie znaleźć rozwiązanie, które zadowoli Was oboje i autobusik też"
  5. wychodzimy z pokoju
  • sytuacja potencjalnie niebezpieczna - upewniamy się, czy biją się naprawdę, czy to tylko zabawa. Informujemy o zasadach: "Bójki są dozwolone tylko za zgodą obu stron. Jeśli komuś nie sprawia to przyjemności przerywamy bijatykę"
  • sytuacja zdecydowanie niebezpieczna - konieczna ingerencja osoby dorosłej:
  1. opisujemy co widzimy: "Widzę dwoje bardzo rozzłoszczonych dzieci, które zaraz zrobią sobie krzywdę"
  2. rozdzielamy dzieci: "Nie możecie przebywać teraz razem. Potrzebujecie trochę czasu, żeby ochłonąć. Każdy do swojego pokoju"
Tyle z teorii. Czasem bardzo ciężko pamiętać o teorii, gdy na gorąco może zabraknąć cierpliwości. A co gorsze, gdy pamiętam i próbuję stosować teorię, to nie widzę efektów. Wydaje mi się, że może oni są jeszcze mali, że najpierw muszę im pokazać jak się dogadywać, zamiast liczyć na to, że Jacek sam wpadnie na to, że jego bicie Frania jest złe. Pisałam kiedyś o mojej porażce związanej z tym, że w konfliktach należy zająć się poszkodowanym, zamiast karcić winowajcę - żeby ten co skrzywdził, zrozumiał, że jego zachowanie nie przyciąga uwagi rodzica, a wręcz przeciwnie - uwagę zyskuje "rywal". Czasem mam wrażenie, że właśnie uwaga skupiona na poszkodowanym, na tym "rywalu" jeszcze bardziej motywuje "napastnika" do tego, by robić mu przykrość - na złość, żeby go ukarać, że znów zyskał uwagę mamy czy taty...
Ale nie potrafię nie zwracać uwagi na przemoc - każdy musi wiedzieć, że nie wolno bić. Nawet jeśli chłopcy się nie będą lubić (przecież nie oznacza, że ktoś jest zły, bo nie przepada za swoim bratem), to chciałabym, aby się choć szanowali i nie robili sobie krzywdy (kiedyś o tym pisałam tutaj).

Czasem naprawdę nie wiem jak postąpić - jak poradzić sobie z emocjami dzieci, podczas gdy muszę jeszcze uspokoić swoje. Wiem - to ja jestem dorosła, nie oni, więc ja muszę dawać radę. Bywa, że po czasie rozmawiam z Franiem i mówię, że to co zrobił Jacuś musiało go boleć, że Jacek jeszcze nie potrafi powiedzieć: Franku, nie zabieraj mi, ja też chcę lokomotywę, nie lubię jak się na mnie pchasz, dlatego ciągnie za włosy i bije. Myślę też, że wymyślę jeszcze jakiegoś Wilczka o konfliktach, żeby Franio zobaczył, że nie tylko u nas w domu jest ten problem i żeby zobaczył jak sobie radzi Wilczek.
Gorzej z Jackiem. Myślę, że on jest za mały, żeby do końca stosować na nim teorię, a najpierw trzeba mu dużymi literami przekazać, że nie wolno bić, to boli i szukamy rozwiązania żeby wszyscy byli zadowoleni itd.

Dziś dzieci znalazły starą maskotkę po swoim tacie - owieczkę. I każdy chciał z nią spać. I mówię, że mamy problem - tylko jedna owieczka a dwóch chłopców. Jak rozwiążemy ten problem, żeby wszyscy byli zadowoleni i Franek, i Jacek, i Owieczka? Franio nie mógł dopuścić do siebie myśli, że jedną noc on będzie spał z owcą a drugą Jacek. I już wymyślałam, że owieczka jest na wakacjach u Frania, ale chce być też u Jacka, żeby zobaczyć jak to jest. I żeby jako opiekun owieczki pozwolił jej na wycieczkę, żeby się cieszyła itd. A Franio nie. Tylko zawsze u Franka. Staram się go rozumieć, ma dopiero 3 latka. Ale czasem zastanawiam się, czy z wszystkim podołam. Pewnie nie. Mówię mu, że tak bardzo ich kocham, że nie pozwolę na krzywdę żadnego z nich, że trzeba znaleźć wyjście, w którym nikt nie będzie pokrzywdzony. Staram się też swoim życiem dawać przykład dzielenia się, wyrozumiałości itp.
Nawet nie można dokupić drugiej owieczki, bo takiej po tatusiu nigdzie nie znajdziemy. Z resztą nie o to tu chodzi. Jak nie owieczka, to potem znajdzie się inna sporna zabawka.
Może ktoś z Was mógłby coś doradzić? Czy ktoś mnie w ogóle rozumie?

Pocieszam się tym, że bywa, że potrafią się szczerze przeprosić, że czasem naprawdę dobrze razem się bawią, że szybko zapominają (dziś 5 minut po mocnym uderzeniu lokomotywą w głowę Franka, Franuś przyniósł Jackowi jego ulubiony autobusik: "Jacku proszę Twój autobus") i wreszcie, że gdy będą starsi i bardziej komunikatywni, jakoś bardziej będą się dogadywali sami? Że może z czasem dzieci bardziej się bawią razem a nie obok siebie? Może niektóre rzeczy przychodzą z czasem, z wiekiem? Może na razie muszę im pokazać jak? Bo skąd mają wiedzieć? Że sztuka negocjacji, którą zdobędą w domu przyda im się później?

A może gdy wreszcie wyjdziemy na dwór jakoś wszystkim będzie lżej i nie będę tak załamana moja niemocą?

* tzn. powodem jest to, że jest ich dwóch do rodzicielskiej miłości - to już wystarczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz