piątek, 12 kwietnia 2013

Koszyczki

Zaczęło się od święconki i treningu Jacka, by idąc z koszyczkiem nie gubił jego zawartości. Od tej chwili nie mogę schować koszyczków, by czekały na przyszłą Wielkanoc, bo dzieci je ciągle potrzebują. I myślę, że znalazły sobie dobrą zabawę.
Odkąd pamiętam zawsze zajmowało ich noszenie i przesypywanie czegokolwiek: orzechów, szyszek, piasku, wody. W domu rolę wiaderka spełniają koszyczki i chłopcy noszą w nich m.in. samochodziki, magnesy, literki, klocki. Potrafią się nimi wymieniać, oglądać z każdej strony (Jacek) a przede wszystkim w kółko pakować i rozpakowywać. Chętnie też wsypują klocki do miseczek, że to niby jedzenie dla zwierzątek.
To chyba tak trochę jest, że dzieciaczki mocno skupiają się na takim przekładaniu (Jacuś chyba najbardziej przy sianiu rzeżuchy, bo te maleńkie ziarenka musiały trafić do doniczki z watą) i tym samym ćwiczą swoje paluszki, a w mózgu szaleją nowe połączenia i nasz bobas staje się coraz bardziej sprawnym zuchem.
Myślę, że najlepsze w tej zabawie (którą właściwie sami sobie wymyślili) jest to, że ona nie może się nie udać. Nie można niczego zrobić gorzej, nie można niczego komuś zepsuć i tym samym nigdy nikt nikogo nie skrytykuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz