środa, 27 lutego 2013

Kontenerki

Oto kolejne proste i radosne szaleństwo z naszymi zuchami. Prawdopodobnie w wielu domach zabawki trzymane są w kontenerkach, a najlepsze w kontenerkach jest to (poza tym, że szybko się sprząta zabawki), że są one na kółkach. Proponuję załadować nasze Pociechy do kontenerka i jeździć i kręcić nimi po całym pokoju. Najlepsze są zderzenia z bratem! Polecam!

niedziela, 24 lutego 2013

Wilczek i bałagan

Wilczek nie lubił sprzątać, jednak jego codziennym obowiązkiem było wieczorne sprzątanie zabawek. Czasem ładnie i sprawnie potrafił wszystko posprzątać, ale często dyskutował z rodzicami i próbował uniknąć swojego zadania. Nawet młodszy Maluszek chętniej od Wilczka wrzucał zabawki do kontenerka. Rodzice tłumaczyli Wilczkowi, że każdy ma swoje obowiązki - oni np. chodzą do pracy, robią zakupy, piorą, prasują, zmywają, odśnieżają podwórko, sprzątają dom itd, zaś obowiązkiem Wilczka i Maluszka jest, póki co, sprzątanie ich zabawek. A jak będą starsi będą mieli dodatkowe zadania jak np. wynoszenie śmieci czy ścieranie kurzu. Wilczek był za mały by zrozumieć, że praca hartuje człowieka, ale rozumiał, że jeśli mama nie wypierze i nie poprasuje ubrań to nie będzie miał w czym chodzić lub jeśli naczynia będą nieumyte to będzie musiał jadać w brudnych. Poza tym rodzice mówili:
- Wilczku, bałagan brzydko wygląda, o wiele przyjemniej jest przebywać tam, gdzie jest czysto i pachnąco, a nie tam, gdzie jest wszystko porozrzucane, brudne i pełne zarazków.
Często też rodzice tłumaczyli:
- Wilczku, jeśli masz porządek i wszystkie zabawki mają swoje miejsce to łatwiej ci je odnaleźć, gdy chcesz się nimi bawić. Poza tym, gdy zabawki leżą porozrzucane na podłodze można się o nie potknąć i zrobić sobie krzywdę. Można też niechcący nadepnąć na jakąś zabawkę i ją przez to złamać i zniszczyć.
Jednak do Wilczka nie zawsze przemawiały takie argumenty i wówczas rodzice mówili, że oni nie mają zamiaru mieszkać w takim zabałaganionym pokoju i nie podoba im się to, że Wilczkowi nie przeszkadza bałagan. Wobec tego rodzice postanowili, że Wilczkowi trzeba wdrożyć codzienny rytuał sprzątania (bo każdy ma swoje obowiązki) i jeśli Wilczek nie szanuje swoich zabawek i nie jest nimi zainteresowany, to rodzice będą wyrzucać do kosza wszystkie zabawki, które leżą porozrzucane. I dopiero wówczas niezadowolony Wilczek zabierał się do sprzątania.
Jednak nadszedł dzień, kiedy Wilczek naprawdę zrozumiał, że sprzątanie zabawek jest potrzebne i ma sens. Był to dzień jego urodzin, kiedy odwiedzili go przyjaciele z przedszkola. Już kilka dni wcześniej umawiał się z Pieskiem, że na urodzinach będą bawić się pociągami Wilczka, a koleżance Sikorce obiecał pokazać swój zestaw instrumentów. Wilczek cieszył się także na odwiedziny Jelonka i Łani - nowych znajomych z sąsiedztwa - nie mógł się doczekać kiedy pokaże im swój dom i podzieli się z nimi swoimi zabawkami i książkami. 
Rodzice Wilczka starannie przygotowali się do imprezy urodzinowej synka - mama upiekła tort i inne smakołyki, a tatuś posprzątał całe mieszkanie i przygotował konkursy dla gości. Tylko Wilczek nie chciał zrobić porządku w swoich zabawkach, twierdząc, że on tego nie lubi, a dziś są jego urodziny i naprawdę nie ma ochoty sprzątać.
Gdy przyszli goście od razu zaczęła się zabawa. Jednak Wilczek zupełnie inaczej ją sobie wyobrażał. Najpierw nowa koleżanka Łania powiedziała:
- Wilczku, jaki ty masz tu straszny nieporządek! Czy jest tu jakieś miejsce, gdzie mogłabym usiąść?
- Ale straszny z ciebie bałaganiarz - dodał Jelonek.
Potem było jeszcze gorzej, bo Piesek chciał się bawić kolejkami Wilczka (nawet przyniósł swoje lokomotywy na wymianę), ale Wilczek nie mógł ich znaleźć. Natomiast Sikorka była bardzo rozczarowana, bo Wilczek obiecał jej swoje cymbałki, ale gdzieś mu się zapodziały i dał Sikorce tylko flet, a ona miała w domu taki sam i wcale się z niego nie cieszyła. Wilczkowi było przykro słysząc niemiłe, choć prawdziwe słowa:
- Gdzie jest Twoja fioletowa lokomotywa - dopytywał Piesek - cały tydzień obiecywałeś, że będziemy się nią bawić.
- Czy znajdziesz dla mnie te cymbałki? - chciała wiedzieć Sikorka.
- Gdzie się podziała reszta tej układanki? Czy zawsze u Ciebie taki bałagan? Kto widział zielone wagony? - tyle pytań szumiało w głowie Wilczka i naprawdę nie mógł poradzić sobie z odpowiedziami. Wilczuś pobiegł szybko do taty:
- Tato, widziałeś moje cymbałki?
- Nie synku, przykro mi, nie widziałem - odrzekł tato.
- A nie wiesz gdzie jest fioletowa lokomotywa i zielone wagony? - pytał dalej mały wilk.
- Niestety nie wiem.
- A pomógłbyś mi ich poszukać, proszę - zapytał Wilczuś,
- Przykro mi synku, ale nie mogę. Muszę przygotować deser, a poza tym to niegrzecznie zostawiać gości samych, chciałbym porozmawiać z rodzicami Twoich przyjaciół.
- Ale co ja teraz zrobię? - pochlipywał Wilczek. - Wszyscy są niezadowoleni, bo nie mogą znaleźć zabawek, które im obiecałem.
- Hmm, jesteś w trudnej sytuacji... A wiesz jak mogłeś jej uniknąć?
- Tak - powiedział cicho Wilczek - Powinienem wcześniej posprzątać i poukładać zabawki - wtedy bym wiedział gdzie czego szukać.
- No właśnie. Cieszę się, że to zrozumiałeś. Zaraz synku zrobimy konkurs i wszystkim humory się poprawią a wieczorem przed spaniem zrobimy wielkie, wielkie, wielkie...
- Porządki - dokończył Wilczek.
- Zgadza się. Ty i Maluszek posprzątacie zabawki, a ja i mama zajmiemy się zmywaniem naczyń - powiedział tato.
Wieczorem, gdy goście już poszli, wszystko było już posprzątane a Wilczek leżał już w łóżku, przyszli do niego rodzice.
- Chyba impreza się udała - widziałam, że wszyscy goście byli bardzo zadowoleni - powiedziała mama.
- Tak - odrzekł Wilczek. - Ale na początku było mi strasznie przykro, że nazwali mnie bałaganiarzem a ja nie mogłem znaleźć moich zabawek.
- Widzisz, synku, porządek jest potrzebny - nie tylko ładnie wygląda i nikt nas nie nazwie bałaganiarzem, ale jest też praktyczny - wszystko łatwo można znaleźć - mówiła mama.
- Wilczku, musisz dbać o swoje rzeczy i szanować je. My nie chcemy żebyś sprzątał tylko dlatego, że boisz się, że wyrzucimy Twoje zabawki do kosza, jeśli będą porozrzucane na podłodze. Chcemy żebyś zrozumiał, jak ważny jest porządek i jak przyjemnie jest żyć w czystym i schludnym domu.
- Chyba dzisiaj zrozumiałem - powiedział Wilczek - Już nigdy nie pozwolę, by ktoś nazwał mnie bałaganiarzem. Tak mi było dziś wstyd...
- To co zamierzasz synku? - zapytała mama
- Już zawsze będę dbał o porządek i sprzątał moje zabawki - postanowił Wilczuś
- Bardzo mnie to cieszy - rzekł tata - także dlatego, że szanując swoje zabawki szanujesz naszą pracę - pieniądze na zabawki przecież nie spadają z nieba...
- Przepraszam tatusiu, poprawię się. Ale jakbym zapomniał o sprzątaniu to, proszę, przypomnijcie mi - poprosił Wilczek.
- Jasne! Masz to jak w banku - zaśmiał się tato.

czwartek, 21 lutego 2013

Balony

Oto kolejna prosta zabawa, która zajmie dzieci na jakiś czas i przyniesie im sporo radości. Wystarczy nadmuchać balony i wspólnie je odbijać tak, aby nie upadły na podłogę. Im więcej balonów, tym więcej śmiechu, ale my dawaliśmy radę jedynie z dwoma. Ponadto, im więcej się wygłupiamy, udajemy "łamagę" lub z naprawdę dużym udawanym poświeceniem rzucamy się za tymi balonami, tym także więcej śmiechu. W końcu nasz super poważny szef z pracy nas nie podgląda i możemy robić z siebie "głupków" do woli, jeśli tylko to rozbawia nasze dzieci. A ich radość i śmiech są przecież bezcenne :-)
A swoją drogą, pewnie zapracowanym i zestresowanym szefom też taka zabawa by się przydała. Zdecydowanie odstresowuje, a spędzanie czasu z dziećmi na zabawie (na ich warunkach) sprzyja budowaniu więzi. W końcu czas z dziećmi jest zapewne dla nich bezcenny.
Miejmy nadzieję, że dla nas też.




wtorek, 19 lutego 2013

O motywowaniu

Już dawno miałam się zabrać do napisania tego posta, ale ciągle coś innego odsuwało ten temat na boczny tor. Wreszcie kolejny mail z wymianą pomysłów z moją koleżanką Agnieszką - bardzo pomysłową i mądrą mamą -  zmobilizował mnie do opublikowania posta o motywowaniu dzieci.
Są różne dzieci - niektóre są typu "Ja siam", a inne trzeba motywować i zachęcać do samodzielności ("Nie mogę", "Nie umiem", "Nie potrafię"). Nie możemy oceniać, który typ dziecka jest lepszy, czy gorszy - każdy typ ma swoje mocne i słabsze strony - dziś chciałabym skupić się na pomysłach związanych z motywowaniem dzieci do nauki samodzielności (mam tu na myśli maluchy, które są oporne w nauce podstawowych czynności jak np. ubieranie, rozbieranie, samodzielne jedzenie, picie i co tam akurat jest "na tapecie" - może jazda na rowerze, czy inne czynności. Choć może motywowanie będzie niejednokrotnie potrzebne później, np. przy nauce ułamków lub pływania?)
Jednocześnie chciałam Was prosić o podzielenie się Waszymi pomysłami i doświadczeniami, które może i mi  się przydadzą.
Czasem już sama nie wiem, czy "oporność" Frania wynika z:
- braku pewności siebie,
- nie lubienia zmian, bo zawsze mu ktoś pomagał,
- mojej winy, bo mi szybciej i wygodniej jak zrobię coś za niego,
- mówienia "nie", żeby sprawdzić, jak daleko sięgają jego granice wymuszania,
- chęci bycia w centrum zainteresowania rodzica, bo przecież to najlepsza nagroda w "ciężkim życiu", gdzie musi konkurować z bratem, gdzie tyle jest nowości, które go przerastają,
i wobec tego trudno mi czasem dostosować taktykę - bo inaczej powinnam zareagować, gdy Franio nie wierzy w siebie, a inaczej gdy wymusza.

Jednocześnie wiem, że nie powinno się wyręczać dziecka, jeśli coś ma zrobić samo (o ile oczywiście to mu nie zaszkodzi) - nawet gdy robimy to szybciej i lepiej - że to dla jego dobra, by wprawiało się we wszystkim, co jest mu przydatne. Ale nie ukrywam, że zdecydowanie łatwiej pomóc Franiowi założyć kurtkę, gdy Jacek już wyje, bo chce wyjść na spacer. Albo jestem "mało odporna" na kolejną wylaną herbatę, gdy Jacek uczy się pić z normalnego kubka. 

Czasem chyba też warto odpuścić, bo presja przecież nie pomaga w nauce. Niektórzy twierdzą, że w przedszkolu dzieci uczą się szybciej i nie ma co się przejmować, że nasz bobas czegoś jeszcze nie potrafi. Inni z kolei wolą wysłać do przedszkola wszechstronnie przygotowanie dziecko, byle tylko nie miało kompleksów i problemów z samooceną, gdy zobaczy sprawniejszych rówieśników.

Franio już wiele potrafi - umie się rozebrać, trochę się ubrać, potrafi pić z kubka, jeść sztućcami, ale i tak czasem prosi o picie z butelki - jak Jacek, albo chce żeby mu się w czymś pomogło. To jego czasem dla mnie oznacza dość często, dlatego staram się go motywować. Jacuś natomiast jest bardziej w stylu "Ja sam", ale i tak muszę nad nim pracować, bo woli butelkę od zwykłego kubka, poza tym uczymy się wołać na siusiu itp. Muszę też nad sobą pracować, bo mimo iż Jacek jest chętny do samodzielnego jedzenia, to czasem ja już naprawdę mam dość sprzątania kuchni i wolę mu pomóc zjeść.
A oto moje doświadczenia w motywowaniu dzieci:
- te najprostsze, czyli pochwały za każdą udaną rzecz, czasem nawet głośno bijemy brawo i podrzucamy ich pod sufit wołając "hurra",
- dostrzeganie każdej próby zrobienia czegoś nowego samodzielnie i zachęcanie, chwalenie,
- zachęcanie nawet gdy nie ma samodzielnych prób ("o, te buty chyba zbliżają się w stronę Franka - one chyba chcą, by Franio je spróbował włożyć"). Teraz niewychowawczo: zdarzały się przekupstwa np. za każde wołanie na siusiu Franio dostawał tic-taca, a jak udało mu się zdążyć z kupką to był żelek. Teraz już tak nie ma, ale ja - słaba mama, również uciekałam się do przekupstwa. Przyznaję - moja wina. Nawet jak teraz Franio przypomni sobie o tic-tacu to raczej też nie uważam tego za koniec świata.
- ponieważ na początku kwietnia Franek kończy 3 latka, umówiłam się z nim, że np. do 3 roku życia będziemy jeszcze robić tak i tak, ale po urodzinach będziemy uczyć się kilku nowych umiejętności i dbać by Franio robił coś częściej sam. Umowa była w formie zabawy - robiliśmy razem listę pt "FRANIO 3" i każdy coś wymyślał. Ja m.in. napisałam i narysowałam (żeby Franio wiedział o co chodzi), że będziemy uczyć się samodzielnego ubierania czy jazdy na rowerku, a Franek wymyślił, że chce się uczyć przekręcać klucze w zamku i budować ładniejsze domy z klocków (tak wymyślił sam!). Listę powiesiliśmy na ścianie i dodatkowo nakręciliśmy aparatem filmik jak Franio przyznaje, że gdy będzie miał 3 lata to będzie robił to i tamto (dowód rzeczowy :-)
Franek oczywiście wie, że będziemy razem się uczyć i że wszystkiego powoli się nauczy, więc mam nadzieję, że nie czuje presji, że po urodzinach to będzie dla niego jakaś masakra.
- często opowiadam Franiowi czego zdołał się już nauczyć, a kiedyś nie umiał - np. nauczył się chodzić, jeść widelcem, pić z kubka, zdejmować majtki itd. i mówię, że z tym też da radę, bo jest mądrym i zdolnym chłopcem. I że będziemy mu pomagać. Generalnie, jak Franio nauczy się czegoś nowego to jest bardzo szczęśliwy! Taki typ. Dla innych dzieci pewnie zdejmowanie koszulki od pidżamy nie stanowiło problemu, a Franio trochę z tym walczył i któregoś dnia o 6 rano, zaczął wołać, że umie i potrafi, i siedział taki zadowolony golas na łóżku!
- czasem wymyślam opowieści o sobie, że np. jak byłam mała to długo nie umiałam jeść zupy, ale w końcu się nauczyłam, że to normalne, że się czasem wylewa, bo to trudna sztuka, ale wszystkiego można się nauczyć - niektóre rzeczy przychodzą łatwiej a z innymi trzeba więcej poćwiczyć. Czasem też wymyślam bajki opowiadajki o Wilczku (pewnie kiedyś opublikuję), który się czegoś tam uczy,
- gdy Franio mówi, że czegoś nie może, czy nie umie, to czasem obracam wszystko w zabawę: udaję przestraszoną/obrzydzoną i mówię, że coś mu wystaje z nosa, ucha, pępka, czy rękawa i w końcu jak się odważę to wyjąć (wszystko oczywiście na niby - tak naprawdę nic mu przecież nie wystaje) to okazuje się, że to jest głupota. Np. na niektórych głupotach "jest napisane": "nie umiem założyć spodni" (czyli to, co Franio przed chwilą mówił, że nie może) na innych "nie umiem jeść" itp. Mówię Franiowi, "ale głupia głupota, Franio przecież potrafi....., trzeba ją wyrzucić do kosza/wyrzucić przez okno/ zdepnąć podeszwą" itd. Franio tak się śmieje, że co chwilę wymyśla naprawdę głupie głupoty "nie umiem wstać", "nie umiem siedzieć" i chce, by się z nim bawić w wyjmowanie i niszczenie tych głupot. Po pewnym czasie sugeruję mu, by sam wyjął głupoty i je wyrzucił, co też Franio chętnie robi. Zabawa generalnie sprawia, że wyśmiewamy nasze braki umiejętności, które przestają być pewną presją i potem jakby łatwiej zabrać nam się do nauki.
- czasem odpuszczam i czekam na lepszy czas

A jak jest u Was? Macie jakieś dobre patenty na mobilizowanie? Agnieszka, o której pisałam na początku posta, stosuje tabliczkę umiejętności. Nie wiem, czy mogę o tym tu pisać - w końcu to jej pomysł, dlatego na razie nie rozwinę tematu (może zrobi to sama Agnieszka w komentarzu?)
Pozdrawiam wszystkich, szczególnie Ciebie Agnieszko



niedziela, 17 lutego 2013

Hej, żeglujże żeglażu

Jak obiecałam w poprzednim poście o żabkach, dziś parę słów o radości wodowania statków. To kolejna bardzo prosta zabawa, a daje "morze" radości i czasem "morze" sprzątania i przebierania. Ale i tak uważam, że warto. Każdy rodzic ma inną odporność na wyczyny dzieci - niektórzy są dość tolerancyjni na hałas, inni są odporni na bałagan, innych nie rażą porysowane ściany, a jeszcze inni w ogóle starają się izolować dzieci od czegokolwiek, co może się wiązać ze zmianą w domu. Ten, kto już mnie trochę poznał pewnie domyśla się, że raczej nie staram się izolować dzieci od wszystkich "dziwnych" pomysłów, a wręcz uważam, że nowe, niecodzienne przedmioty świetnie się sprawdzają w poznawaniu świata przez nasze bobasy (o ile oczywiście nie zagraża to bezpieczeństwu). W każdym razie, ja też mam swoją odporność (kiepską na wylewnie i rozrzucanie jedzenia), ale dość dużą jeśli chodzi o wycieranie łazienki :-)

Zabawa ze statkami jest niezwykle prosta. Składamy statki z papieru, dzieci je kolorują i potem puszczają w wanience. Generalnie statki z papieru szybko nasiąkają i się zatapiają, więc musimy je zastąpić nakrętkami od słoików lub pociętymi kubeczkami od jogurtów, czy wyciętymi buteleczkami po szamponie (zupełna dowolność). I tak najciekawsza jest fabuła zabawy - przewozimy ładunek z bananami, ale spotkała nas burza (Jacek szczególnie lubi chlapać) i musimy wyłowić z wody....
Morze fantazji, morze sprzątania i co najważniejsze - MORZE RADOŚCI!

PS. Dla rodziców z mniejszą odpornością na wodę, można fantazjować statkami na "sucho", chociażby na rozłożonym ręczniku, czy kocu. Ewentualnie można złożyć z papieru samoloty i urządzać akrobacje w powietrzu. W końcu niech żyje pomysłowość i fantazja!
Pozdrawiam.

czwartek, 14 lutego 2013

Żabki

Ostatnio przypomniałam sobie o jednej z moich ulubionych zabaw z dzieciństwa i spróbowałam wprowadzić ją w domu dla chłopców. Co prawda są jeszcze trochę mail, ale zostali choć troszeczkę wdrożeni.
Otóż pamiętam, że razem z braćmi składaliśmy z kartki papieru skaczące żabki, a potem urządzaliśmy dla nich zawody. Każda żaba miała swój numer, kolor, była różnej wielkości i każda musiała ukończyć trasę wyścigu. Trasa biegu była bardzo urozmaicona, bo był to prawdziwy tor przeszkód: musieliśmy tak nacisnąć żabkę, żeby udało jej się przeskoczyć przez mur z klocków (różnej wysokości) a nawet zbiornik z wodą (w jakiejś miseczce). Żaba, która wpadła do wody miała już mniejsze szanse na ukończenie wyścigu na wysokiej pozycji, ale taka mokra żaba i jej kolejne skoki dostarczały nam wiele śmiechu.
Dziś Franio raczej mniej bawił się w wyścig (bardziej to ja musiałam tymi żabkami skakać) - on szykował na mecie poczęstunek - wymyślił, że w miseczkach czekają na żabki muszki. Wcześniej trochę też te żaby kolorował, ale tak naprawdę co chwilę proponował, aby zrobić statki z papieru i je pokolorować, którymi potem będzie się bawić w wanience (o tym może w następnym poście).
Myślę, że zabawa w żabki jest dość pomysłowa (dla mnie nawet sentymentalna) - starsze dzieci mogą wprawiać się w origami, młodsze mogą kolorować i nadawać imiona (nawet szykować poczęstunek :-) ), a wszyscy mogą się dobrze bawić dopingując wyścigi własnoręcznie zrobionych żab, na wymyślonym przez wszystkich poligonie z przeszkodami.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Wilczek pomaga

Przez ostatni tydzień Maluszek, młodszy brat Wilczka, chorował. Musiał leżeć w łóżku, brać wszystkie lekarstwa i nie przemęczać się - wszystko po to, by szybko wrócić do zdrowia. Maluszek był bardzo dzielny, ale też mocno znudzony: nie mógł biegać ani skakać, tylko wypoczywać, a przy bardzo żywej i ruchliwej naturze Maluszka, było to da niego dość dużym wyzwaniem. Pewnego dnia mama podpowiedziała Wilczkowi, aby pobawił się z bratem i pomógł mu przetrwać ten trudny dla niego czas. Wilczusiowi jednak ten pomysł za bardzo się nie podobał, dlatego powiedział:
- Mamo, wolałbym pójść na podwórko i pograć w piłkę.
- Wiem, ale czasem warto pomagać, nawet jeśli wymaga to od nas poświęcenia - odpowiedziała mama.
- Dlaczego? - zapytał Wilczek.
- Bo pomaganie wszystkich uszczęśliwia. Pamiętasz jak byłeś chory na ospę i nie mogłeś wychodzić z domu? Pamiętasz jak się wtedy nudziłeś?
- Tak, już naprawdę miałem ochotę wyjść na podwórko - potwierdził Wilczek.
- A pamiętasz kto cię wtedy odwiedził?
- Taak! Mój przyjaciel z przedszkola - Piesek! On już wcześniej chorował na ospę, więc nie mógł się ode mnie zarazić i przyszedł mnie odwiedzić!
- Pamiętam jak graliście razem w gry planszowe i jak się świetnie bawiliście. Od razu poprawił ci się humor i nuda zniknęła. A przecież Piesek nie musiał ciebie odwiedzać, mógł pójść na podwórko albo obejrzeć bajkę. Ale postanowił sprawić ci przyjemność i pomóc w tych trudnych chwilach chorowania, prawda?
- Tak, od razu było mi weselej - przytaknął mały wilk.
- Pamiętam, że gdy Piesek wychodził do domu to podziękowałam mu za jego odwiedziny, a on powiedział, że NIE MA NIC LEPSZEGO OD POMAGANIA INNYM. Pies to dobry przyjaciel.
- Chyba masz rację - powiedział Wilczek - ale Maluszek jest za mały, żeby grać z nim w gry planszowe,
- Ale możecie pobawić się w a-kuku lub poczytać książki. Jestem pewna, Wilczusiu, że wymyślisz jakieś ciekawe zajęcie, żeby pomóc Maluszkowi i miło spędzić ten czas chorowania.
- Może przyniosę klej i kredki, i będziemy kleić i kolorować skrzynie na skarby? - zaproponował Wilczek
- Rewelacyjny pomysł. Brawo! Wiedziałam, że wymyślisz coś genialnego - ucieszyła się mama.
Wilczek przyniósł bratu klej oraz kredki i razem naprawdę ładnie się bawili. Maluszek był uradowany i szczęśliwy. Nie kłócił się też z Wilczkiem, ale patrzył z podziwem i wdzięcznością na starszego brata. Wieczorem, gdy Maluszek już spał, a mama układała Wilczka do snu, powiedziała do synka:
- Wilczku, jestem z ciebie bardzo dumna - tak bardzo chciałeś pójść na podwórko a jednak pomogłeś bratu. Dziękuję synku.
- Wiesz mamo, ja też miło spędziłem ten czas. I może nawet bardziej się poznaliśmy i zaprzyjaźniliśmy - odrzekł Wilczek,
- Tak widziałam, że też dobrze się bawiłeś. A poza tym uszczęśliwiłeś brata. Wiesz Wilczku, pomagając innym możemy także sami zyskać przyjaciół. Dobro rodzi dobro - gdy umiemy pomagać to inni też nam pomogą, gdy sami będziemy w potrzebie. Poza tym dajemy dobry przykład, że warto pomagać innym.
- Ale nie zawsze łatwo jest pomagać... - szepnął Wilczek,
- Racja - ale warto uczyć się ofiarności zamiast być egoistą - powiedziała mama - Nawet jeśli nasza pomoc nie przyniesie nam żadnych korzyści, czyli jest bezinteresowna, to i tak warto pomagać, by uszczęśliwić innych i zrobić im przyjemność. Sam wiesz, jak cenna była dla ciebie pomoc Pieska. Czasem nie trzeba wcale naszego wielkiego wysiłku, by komuś pomóc. Czasem jednak trzeba poświecić więcej czasu i energii, ale i tak warto pomagać i być dobrym. Wszyscy chcielibyśmy być otoczonymi dobrymi ludźmi, prawda?
- O tak. Zapamiętam sobie słowa Pieska: nie ma nic lepszego od pomagania innym.
- Ja też je sobie zapamiętam - odpowiedziała mama - Bo uszczęśliwiając innych uszczęśliwiamy także samych siebie. Cieszymy się przecież, gdy uda nam się komuś pomóc i sprawić innym radość.
- Tak! Maluszek był szczęśliwy, że się z nim bawiłem, a ja też byłem zadowolony, że umiałem mu pomóc gdy się nudził.
- To co, warto pomagać? - zapytała mama,
- Warto - odpowiedział Wilczek. - Może będziemy mieć oczy szeroko otwarte, by dostrzegać tych, co potrzebują pomocy?
- Jesteś najmądrzejszym Wilczkiem na świecie - powiedziała mama i przytuliła synka bardzo, bardzo mocno.

piątek, 8 lutego 2013

Deska

Oto kolejna prosta rzecz, która troszeczkę urozmaica codzienną zabawę. Mam na myśli użycie różnych desek, które dla chłopców stają się ulicami, autostradami, parkingami itp. Franio od razu nadaje im nazwy lokalnych ulic i umawia się z nami kto gdzie mieszka, kto kogo odwiedza, kto ma urodziny. Przy deskach budujemy sklepy z klocków lub z książek, maskotki ustawiamy w nich jako sprzedawców i bawimy się, że jeździmy do różnych sklepów po potrzebne produkty - oczywiście Franek wszystko wymyśla i nadaje nazwy: tu jest ABC, tu Chata Polska, Piotr i Paweł, Biedronka, Lidl itd. Miło się bawi z Franiem i wymyśla, że np. w Biedronce nie było drożdży na bułeczki cynamonowe, które będzie robił z tatą, więc musiał pojechać do Piotra i Pawła. Jacuś zaś często bawi się deską jak zjeżdżalnią - zjeżdżalnią dla siebie lub dla samochodzików. Robimy też "konkursy" dla resorków, który dalej dojedzie zjeżdżając z tych naszych desek. Myślę, że taka zwykła deska może być kopalnią pomysłów - już wcześniej stosowaliśmy ją w torze przeszkód jako pochylnię lub równoważnię. Bywało, że za deską ustawialiśmy tunel dla samochodzików w postaci karimaty.

Takie dodatkowe gadżety w zabawie sprawiają, że dzieci odkrywają ją jakby na nowo: zwykła zabawa samochodzikami w sklep, miasto, urodziny czy wyścigi staje się na moment niezwykła. Tak samo, gdy damy dzieciom inny niecodzienny gadżet np. makaron, który można tymi samochodzikami przewozić, ładować, wysypywać i codzienne samochodziki, znów stają się niezwykłe.

wtorek, 5 lutego 2013

Porządki w apteczce

Na pewno co jakiś czas robimy porządki w apteczce i wyrzucamy przeterminowane lekarstwa (można je oddać w aptece). Ale warto zatrzymać kartoniki po lekach i zbudować np. miasto. Nasze miasto może nie było zbyt estetyczne (ja jestem kiepska w pracach plastycznych, a chłopcy są jeszcze mali), ale naprawdę przyczyniło się do dobrej zabawy.
Co prawda mamy w domu kawałek dywanu z wytkanymi ulicami i domami, ale nie ma jak to namalować własne ścieżki, przykleić własne budynki i zaparkować w nich własnymi samochodzikami. Kartoniki po lekarstwach przykleiliśmy na planszę i dorysowaliśmy i pokolorowaliśmy wszystko, na co mieliśmy ochotę, m.in aptekę, kościół, ulice, tory tramwajowe, place zabaw, przedszkola, parki, kota, psa, sklepy, las, zoo. Nadaliśmy też nazwy ulicom. Nasza praca stała się więc własnoręcznie zrobioną zabawką: samo rysowanie i kolorowanie było frajdą, którą dopełniła zabawa samochodzikami, zwierzątkami, klockami po ukończonej planszy.
Polecam serdecznie. Warto zainwestować w dobry bristol - wtedy plansza jest trwalsza - ładniej też wygląda jeśli ma ciekawy kolor, np. zielony (wtedy już nie trzeba malować trawy). Warto udać się też do dziadków po pudełka po lekach, których zapewne im nie brakuje. U moich rodziców wszystkie wnuki mają zrobioną naprawdę fajną planszę, tym bardziej, że starsze kuzynostwo Frania i Jacka już ładnie rysuje.
Myślę, że można też na planszę wprowadzić farby, ciastolinę, sznurki i wszystko, co wpadnie pod rękę.
Franek podczas zabawy samochodzikami co chwilę wymyślał, żeby jeszcze coś dorysować. Jacka natomiast "nie było" z nami, choć siedział obok - tak go pochłonęło wkładanie i wyjmowanie aut z kartoników (włącznie z przejeżdżaniem przez nie i otwieraniem kartoników z której tylko dało się strony), że nawet nie zauważył, że Franio namalował dla niego kota, za którymi Jacyś przepada.
A zaczęło się od zwykłych porządków w apteczce :-)
Polecam.

niedziela, 3 lutego 2013

Wilczek płacze

Ostatnio Wilczek dużo płakał. Początkowo rodzice Wilczka byli trochę zdenerwowani tymi łzami i histeriami, bo według nich, często pojawiały się one z byle powodu - a to nie ten kolor kredki, a to poplamił się sokiem, a to nie może wstać, czy zdjąć skarpetki. Jednak gdy histerie Wilczka nasiliły się, rodzice postanowili porozmawiać z Wilczkiem i spróbować dowiedzieć się dlaczego tak płacze.
Usiedli razem na kanapie, gdzie wszystkim było wygodnie - szczególnie Wilczkowi, który mógł siedzieć u taty na kolanach i się do niego przytulić. Mama powiedziała:
- To chyba trudne być małym wilczkiem, który tylu rzeczy musi się nauczyć, czy to w domu, czy w przedszkolu, gdzie jest tyle nowych sytuacji, nowych ludzi, prawda?
- Tak - odpowiedział cicho Wilczek,
- I czasem dobrze sobie popłakać. Ja też czasem płaczę.
- Naprawdę mamo? - Wilczuś był zdumiony.
- Tak. I byłoby mi bardzo trudno, gdyby ktoś zabronił mi płakać - w ten sposób trochę wyładowuję swoje emocje. Gdyby ktoś nagle kazał mi przestać płakać to czułabym się bardzo źle. Jakby ktoś zabroniłby mi się wypowiedzieć i nie był zainteresowany tym co czuję. Też tak czasem czujesz?
- Nie lubię gdy mnie zostawiacie samego gdy płaczę.
- Hmm, chyba masz rację - to było nienajlepsze zachowanie z naszej strony - powiedział tato - ale wiesz Wilczku, to chyba trochę dlatego, że się nie rozumieliśmy. Widzisz, dorośli i dzieci różnią się trochę: dorośli lubią się spieszyć a dzieci - jak mówimy - lubią się guzdrać, dorośli lubią siedzieć w spokoju a dzieci się wiercą, dorośli wolą ciszę - dzieci hałas, dorośli uwielbiają porządek a dzieci bałagan. I dlatego my też czasem cię nie rozumiemy. Ale bardzo cię kochamy i chcemy, abyś był naszym przyjacielem.
- Ja też chcę być waszym przyjacielem - powiedział Wilczek.
I wszyscy mocno się przytulili. Po chwili mama zapytała synka:
- Wilczku, a w przedszkolu też płaczesz?
- Nie, w przedszkolu nie - zacisnął zęby Wilczek.
- O! Jak to jest, że w domu jakoś idzie płakać, a w przedszkolu nie? - zapytał tatuś
- W przedszkolu jest inaczej. Ten największy kolega z grupy, Lewcio, zawsze się śmieje z kogoś, kto płacze. Opowiada, że chłopacy nie płaczą i wyśmiewa się, że ktoś się marze a na dodatek ostatnio nazwał małego Leminga beksą!
- O, to naprawdę prawdziwa obelga - powiedziała mama,
- Właśnie tak, dlatego w przedszkolu nie płaczę.
- Już wszystko rozumiem - powiedziała mama - Synku, jesteś jeszcze małym wilczkiem, który codziennie doświadcza wielu nowych rzeczy i sytuacji. Takie małe wilczki jak ty, mają w sobie wiele ukrytych emocji, czy to niepewność, lęk, poczucie straty, zazdrość. Małe wilczki najczęściej radzą sobie z tymi emocjami przez płacz, złość, gniew. Tata i ja też się czasem złościmy, gniewamy i płaczemy. Ale też potrafimy rozmawiać o naszych emocjach, czego małe dzieci uczą się dopiero jak są starsze. Wilczku, nie słuchaj Lewcia - płacz to nic złego, nie jest oznaką słabości. Lewcio nie powinien decydować o tym, który płacz jest ważny, a który można wyśmiać i zbagatelizować. Nasze emocje nie biorą się znikąd. Czasem wystarczy niewielki pretekst, aby polało się morze łez, w których chodzi o wszystko, co się nazbierało w ostatnim czasie. Jestem pewna, że Lewcio też w domu czasem płacze.
- Tak sądzisz, mamo?
- Jestem pewna Wilczku. Znam się trochę na dzieciach - uśmiechnęła się mama,
- Chyba tak - potwierdził mały wilk.
- Mam pomysł Wilczku - powiedział tatuś - Jeśli tylko będziesz smutny, przyjdź do nas, a cię pocieszymy. Może tak być?
- Taaak! Myślę, że będzie mi raźniej - odrzekł uradowany Wilczek,
- Może wtedy będziemy się lepiej rozumieć? Może będziemy prawdziwymi przyjaciółmi gdy będziemy z sobą rozmawiać o naszych trudnych sprawach?
-Tak, bardzo bym chciał być waszym przyjacielem - rzekł Wilczuś,
- Jesteś nim - powiedział tata.
Wilczuś znów się przytulił i powiedział:
- Kocham cię mamo, kocham cie tato.

piątek, 1 lutego 2013

Gdy muzyka ucichnie...

Oto kolejna zabawa, która może nie jest zbyt odkrywcza, ale pozwala zająć trochę czasu, gdy wszystkie zabawki już się znudziły a na dwór nie można wyjść (nędzna aura, chore dzieci). Tak naprawdę podejrzewam, że podobne zabawy są bardzo popularne w przedszkolach i może na przedszkolakach nie robią już wrażenia, ale ponieważ nasze dzieci jeszcze nie są przedszkolakami to wychodzi nam niezła zabawa - szczególnie dla Frania. Dla Jacka w sumie też, tyle, że on bardziej chodzi swoimi drogami niż tymi założonymi w "zasadach" gry.
Wszystko jest bardzo proste - gdy muzyka gra to biegamy i tańczymy po całym pokoju, gdy ucichnie musimy szybko wbiec do hula-hop (równie dobrze może być to rozłożony koc na podłodze). Jacek chciał w kółko puszczać piosenkę o kotku, więc to był nasz główny motyw muzyczny, a Franikowi najbardziej podobało się kiedy to on sam decydował kiedy muzyka gra a kiedy nie. Oczywiście Franio był cały spocony po tych swoich biegach i tańcach, i taki śmieszny gdy zapowiadał: "uwaga, uwaga" planując wyłączenie piosenki.
Przy okazji Franek dopracował swoje umiejętności użytkowania odtwarzacza z muzyką. Co prawda Jacuś już to wcześniej odkrył bez żadnych instrukcji... ale każdy jest inny i każdy kochany!