Ostatnio przypomniałam sobie o jednej z moich ulubionych zabaw z dzieciństwa i spróbowałam wprowadzić ją w domu dla chłopców. Co prawda są jeszcze trochę mail, ale zostali choć troszeczkę wdrożeni.
Otóż pamiętam, że razem z braćmi składaliśmy z kartki papieru skaczące żabki, a potem urządzaliśmy dla nich zawody. Każda żaba miała swój numer, kolor, była różnej wielkości i każda musiała ukończyć trasę wyścigu. Trasa biegu była bardzo urozmaicona, bo był to prawdziwy tor przeszkód: musieliśmy tak nacisnąć żabkę, żeby udało jej się przeskoczyć przez mur z klocków (różnej wysokości) a nawet zbiornik z wodą (w jakiejś miseczce). Żaba, która wpadła do wody miała już mniejsze szanse na ukończenie wyścigu na wysokiej pozycji, ale taka mokra żaba i jej kolejne skoki dostarczały nam wiele śmiechu.
Dziś Franio raczej mniej bawił się w wyścig (bardziej to ja musiałam tymi żabkami skakać) - on szykował na mecie poczęstunek - wymyślił, że w miseczkach czekają na żabki muszki. Wcześniej trochę też te żaby kolorował, ale tak naprawdę co chwilę proponował, aby zrobić statki z papieru i je pokolorować, którymi potem będzie się bawić w wanience (o tym może w następnym poście).
Myślę, że zabawa w żabki jest dość pomysłowa (dla mnie nawet sentymentalna) - starsze dzieci mogą wprawiać się w origami, młodsze mogą kolorować i nadawać imiona (nawet szykować poczęstunek :-) ), a wszyscy mogą się dobrze bawić dopingując wyścigi własnoręcznie zrobionych żab, na wymyślonym przez wszystkich poligonie z przeszkodami.
Jako dziecko bardzo lubiłam takie zabawy.
OdpowiedzUsuń