czwartek, 23 maja 2013

Jacuś zbój?

Generalnie od zawsze wiedziałam, że każde dziecko jest inne, ale nie sądziłam, że trafią nam się takie dzieci, które kompletnie się różnią - nie tylko cechami zewnętrznymi, jak kolorem oczu, karnacją, czy na pierwszy rzut oka zupełnie inną buzią, ale także upodobaniami, charakterem. Niby rodzeństwo, a jednak jakby zupełnie z różnych planet. Niby wszystko wiem, ale śmieję się z Jacka, że jest zbójem, dzikiem, bo nie wpasowuje się w żadną normę. Niby fajnie - indywidualista, może daleko zajdzie dzięki swoim "dzikim" pomysłom (niektórzy uważają, że zbyt posłuszne dzieci nie wiedzą jak żyć i co robić po skończeniu szkół). A może po prostu przesadzam, bo mam porównanie (a przecież nie powinno się porównywać) tylko ze starszym bratem, który chętnie je, nie ma pomysłów, żeby wejść na fotel od tyłu, nasypać bez pytania proszku do pralki, czy włożyć do niej nocnik. Tak - generalnie Jacek nie jest dzieckiem, które idzie "obsłużyć". I znów można powiedzieć, że dobrze - szybko będzie bardziej samodzielny (bo przecież Frania to trzeba strasznie motywować, a i tak powtarza, że on się nigdy nie nauczy - swoją drogą też ciekawy przypadek: mądry chłopiec, który zna literki i cyferki, składa małe elementy lego zgodnie z instrukcją dla 6 latków, układa puzzle ponad swoją normę wiekową, a płacze, że sam nie wytrze nosa lub że się obleje zupą).
Jacek odrzuca normy i reguły, który Franio akceptował bez problemu. Im bardziej się coś mu narzuca, wyjaśnia, motywuje tym trudniej osiągnąć to, co chcemy. Jacek zgadza się zazwyczaj wtedy, gdy ma swobodę wyboru. No cóż - trochę mnie to martwi w kontekście przedszkola, bo tam są przecież normy i reguły, ale mamy jeszcze czas. 
Jaki jest sposób na zbója Jacka? Muszę zaakceptować jego szczególną naturę. Niezależnie od spokoju i skupienia Franka, muszę zaakceptować i nie krytykować wiecznego wiercenia się Jacusia. I nie mogę oferować mu pomocy na siłę, ale jakoś bez narzucania się.
Taki sam jest sposób na Frania, który boi się, że nie da rady się niczego nauczyć.
Akceptacja, akceptacja i jeszcze raz akceptacja. Jak chłopcy będą czuli, że są akceptowani to cokolwiek się dzieje, to jakoś pomalutku damy radę. Nie wiem jeszcze do końca jak, ale czuję, że akceptacja i rozumienie się nawzajem jest tu jakimś kluczem. Nie mam tu na myśli jakiegoś złego zachowania, którego nie można zaakceptować, ale naturę człowieka, że jest taki, jaki jest. My też przecież chcemy być akceptowani, żeby inni nas nie krytykowali, żeby innym podobało się to co robimy. Bo jeśli ktoś nami gardzi to w życiu się przed kimś takim nie otworzymy, a bardzo nie chcę, żeby dzieci czuły, że ich nie rozumiemy i nie akceptujemy i że dojdą do wniosku, że w ogóle szkoda z nami gadać.
Poza tym akceptacja umożliwia rozwój dziecka, dzięki niej urzeczywistniają się jego możliwości. Poza tym, trzeba jeszcze umieć dać odczuć dziecku, że jest akceptowane i kochane, ale to już zupełnie inna bajka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz