piątek, 14 czerwca 2013

Rutyna

Tak sobie wczoraj myślałam o rutynie. O tym, jaką atrakcją dla dzieci jest wizyta u kogoś innego w domu (u dziadków, kuzynów, kolegów), zabawa jego zabawkami, o tym, że mimo, iż place zabaw są fajne, to jednak atrakcją jest zrobienie czegoś innego lub chociaż gdzieś indziej, niż zazwyczaj. Rutyna: wstawanie, mycie, ubieranie, pacierz, śniadanie, bajka, spacer, drzemka, obiadek, zabawa w domu, powrót taty, wyjście lub zabawy w domu itd. itd. itd.
Z jednej strony taki rytm to same plusy: dzieci wiedzą czego oczekiwać (np. Franio tak lubi), ja wiem kiedy mogę sobie zaplanować coś co muszę zrobić, kiedy będę miała chwilę swojej pauzy. Z drugiej strony jeśli ktoś sztywno trzyma się rytmu to ma ograniczone możliwości zrobienia czegoś innego: teraz nie możemy wyjść bo dzieci są zmęczone i muszą mieć drzemkę, a teraz z kolei musimy poczekać aż zjedzą, bo inaczej będą głodne. Z "trzeciej" strony rytm może zbrzydnąć - rutyna, rutyna - wciąż to samo. I znów ktoś powie: niech się przyzwyczajają - czeka ich w przyszłości rytm: dom, praca, dzieci, dom, praca, dzieci...
A jednak to my jesteśmy organizatorami naszego czasu i to my, choć musimy się podporządkować pewnej rutynie (praca, dom, dzieci - drzemka, obiadek, spacer) możemy sobie fundować różne atrakcje. Zaplanować ciekawie weekend, nie martwić brakiem drzemki tyko pozwolić spać dziecku w wózku, samochodzie, nosidle, na rowerze (fakt, że my nie mamy wtedy chwili oddechu w domu lub czasu, żeby nadgonić prace domowe) i zrobić coś inaczej niż zwykle. Nie dajmy się zwariować, nie wpadajmy w skrajności i postawmy na słynny złoty środek.
Właśnie wczoraj zrobiliśmy z chłopcami coś inaczej. Miałam wczoraj do załatwienia pewną sprawę w innej części miasta. Pewnie normalnie wpakowałabym chłopców do auta i byśmy pojechali załatwić co tam trzeba. Ale pomyślałam: zróbmy atrakcję! Zorganizowałam im wycieczkę autobusową, potem znaleźliśmy inny plac zabaw, potem pojeździliśmy tramwajem, a potem znów innym autobusem. Wózka nie brałam, bo Jacek zaczyna już nim gardzić, więc po co mi niepotrzebny bubel do pchania i ładowania do autobusów? Wzięłam nosidło na plecy, jakby Jacka już nogi bolały, bo mieliśmy sporo do przejścia. Zaopatrzona w picie, jedzenie, zabawki na plac zabaw, nawet książeczkę gdybyśmy długo musieli czekać na autobus ruszyliśmy kupić bilety. Tak naprawdę niby nic i nie spodziewałam się takiej reakcji-atrakcji! Chłopcy byli zachwyceni! Franio może nie tak bardzo jak Jacek, bo już nieraz jeździł środkami komunikacji miejskiej. Jacek też, ale albo nie pamiętał albo jak był młodszy nie robiło to na nim takiego wrażenia jak dziś. Jacyś popłakał się gdy musieliśmy wysiąść z autobusu, gdy już był nasz przystanek. On jest fanem autobusów (nawet ma taki do spania) i chciał jechać dalej. W tramwaju aż zaniemówił. Spędziliśmy naprawdę miłe, ciekawe, atrakcyjne, po prostu inne popołudnie. Chłopcy wrócili zmęczeni - emocjami i marszem (Jacek ani razu nie wsiadł do nosidła) - ale zadowoleni. Kolację wcinali, aż im się uszy trzęsły - nawet Jacka nie musiałam specjalnie gonić, by jadł.
To my jesteśmy organizatorami naszego czasu. A jeśli dzieci wyczują, że my potrafimy być ponad rutyną i organizować atrakcje, istnieje szansa, że w przyszłości również będą aktywni i rutyna w postaci "dom, praca, dzieci" ich nie pokona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz