piątek, 24 stycznia 2014

Nasza WŁASNA gra planszowa

U nas się sprawdziło! Przynajmniej w przypadku Frania :-)
Narysowaliśmy samodzielnie wymyśloną grę planszową! A gdy samemu jest się zaangażowanym w rysowanie i w wymyślanie to i gra się przyjemniej.
Zaczęliśmy od zwykłych pól (ponumerowanych) i po prostu trzeba było kulać kostką i przesuwać pionek od startu do mety, bez żadnych dodatkowych "atrakcji" po drodze. Wygrywał ten, kto pierwszy stanął dokładnie na mecie (czasem trzeba było długo czekać na dokładną ilość oczek w kostce).
Zobaczyliśmy wtedy, że Franio bardzo emocjonalnie podchodzi do gry, że strasznie się denerwuje, gdy nie mógł wykulnąć danej liczby, gdy ktoś go wyprzedził, gdy nie był pierwszy na mecie. Tłumaczenie, że raz się wygrywa, raz się przegrywa nie dawało dużych efektów. Mówiliśmy, że to jest tylko gra i nie oznacza, że jeśli ktoś przegrał to jest gorszy, a jeśli ktoś wygrał to jest lepszy. Franio próbował ustawiać kostkę na konkretnych oczkach, żeby tylko udało mu się wygrać. Na początku przymykaliśmy oko, bo w tej loterii kostkowej, gdy Franio po raz trzeci z rzędu był ostatni, to też jakoś się przykro robiło i naprawdę chcieliśmy, żeby mógł wreszcie wygrać, ale z czasem go poprawialiśmy, że ma rzucić kostką jeszcze raz, bo takie ustawianie jest nieuczciwe i się nie liczy. Oczywiście dużo większa jest radość, gdy uda mu się naprawdę wykulnąć to, co potrzebuje i wygrać, niż jeśli gra jest ustawiana.
Postanowiliśmy nie rezygnować z tematu gier planszowych i wymyślić bardziej "skomplikowaną" grę. Trzeba było znów przejść od startu do mety, ale po drodze można było spotkać różne atrakcje, jak m.in.:
- skróty przez jaskinię pozwalające przeskoczyć o kilka pól do przodu lub inne skróty np. płynięcie wpław z nurtem rzeki,
- wpadnięcie do dziury i cofanie się kilka pól do tyłu,
- postój na jedną kolejkę (pójście do schroniska na herbatę lub zboczenie z drogi, by najeść się jeżyn w lesie, stanięcie na śliskim kamieniu i wpadnięcie do rzeki),
- dodatkowe rzuty kostką,
- pójście okrężną drogą przez góry lub na ścieżkę z malinami,
- różne skróty lub rozstaje dróg zależnie, czy na kostce wypadła liczba parzysta, czy nieparzysta.
Franek bardzo się zaangażował i po dwóch dniach gry nie było już żadnej rozpaczy z powodu przegranej. Sam mówił: "raz się wygrywa, raz się przegrywa". Widział przecież też, że my nie reagujemy jakoś tragicznie na przegraną, a raczej udajemy "złość" przez śmiech, że "znów mój pionek wybiera się na maliny i musi pójść okrężną drogą, że chyba mu smakują te maliny" itp. Dobrze też, że na planszy są "atrakcje" pozytywne i negatywne. Najpierw nie chciałam za bardzo rysować pól negatywnych (cofanie się, czekanie kolejkę, pójście okrężną drogą), bo bałam się, że Franek będzie za bardzo przeżywał, gdy na tych polach stanie jego pionek. Dlatego wymyślałam dużo skrótów, dodatkowych rzutów kostką i innych pozytywnych. Jednak dobrze, że ostatecznie zrobiliśmy pola takie i takie. Franio bardzo ładnie ogarnął się z emocjami, a poza tym takie jest życie. Nie raz będzie miał "pod górkę". A tu ma mały "trening" emocji z samodzielnie wykonaną grą.
Z czasem na niektórych polach zaznaczyliśmy dodatkowe zadania jak np. "supełek". Ten, kto stanął na polu z supełkiem musiał zawiązać na sznurku supeł. Fajna rzecz ucząca nowych umiejętności lub pozwalająca na ćwiczenie tego, z czym ma się problemy. Np. Franio kiepsko dmucha, więc są pola, gdzie musi zdmuchnąć piórko z ręki. Mogą być różne zadania np. stanie na jednej nodze, zaśpiewanie kolędy itd - cokolwiek wymyślicie.
Jacek "tworzył" COŚ na boku
Cieszę się, że nie odpuściliśmy tematu gier planszowych i że Franek tak się ogarnął z tym przeżywaniem przegranej. Dziadkowie nawet są pod wrażeniem, że Franio jest już taki duży, że można sobie z nim pograć (nie tylko w domino itp).
Franuś często "gra sam". Rozstawia pionki i za każdy pionek kula po kolei i patrzy, który wygra. Cały czas po drodze relacjonuje: niebieski poszedł na herbatkę, a żółty trafił na skrót przez jaskinię! Czerwony musi wykulnąć "dwa" i wygra itd.
A Jacek? Jacek radził sobie całkiem nieźle w grze "bez atrakcji", choć dla niego największą atrakcją jest rzucanie kostką. Żeby rzucić najdalej jak się da (np. pod grzejnik lub pod szafę) lub w najdziwniejszym miejscu (na talerzu). Nawet nie patrzy ile oczek wyrzucił. Nie interesuje go już przesuwanie pionka - to Franio biegnie za tymi kostkami i patrzy ile tam jest i przesuwa pionek Jacka. Aczkolwiek Jacuś zawsze na końcu gry krzyczy "remis" niezależnie od tego kto wygrał. Wtedy Franio znów się trochę irytuje, że przecież wygrał niebieski, a Jacek nie rozumie i myśli, że jest remis. Masa śmiechu z nimi :-)
Nasza gra wizualnie nie jest bardzo piękna, tym bardziej, że Franio uparł się, by samodzielnie numerować pola. Ok - w końcu to gra dla niego. Cieszę się, że Franio podchwycił ideę gier planszowych, rozumie, że to tylko gra i naprawdę można z nim już pograć jak z "dorosłym". Poznał kolejną formę rywalizacji, a nie tylko wyścigi z Jackiem do łazienki do mycia, kiedy nie możemy ich zagonić do kąpieli i pójścia spać. A na hasło "kto pierwszy w łazience!" oboje ruszają. Szybszy i większy Franio krzyczy "wygrałem", a młodszy i wolniejszy Jacek "remis". Masa śmiechu, mówię Wam. :-)




1 komentarz:

  1. Robienie własnych gier jest naprawdę super zabawą :) Zapewne lepszą niż moje ubezpieczania domu.. No ale się zdecydowałam na ubezpieczenia Pocztowe

    OdpowiedzUsuń