środa, 24 lipca 2013

Patyczki


Ostatnio chłopcy zachwycają się takimi kolorowymi patyczkami, na których lata świetlne temu uczyliśmy się liczyć. Fajna sprawa: można segregować je kolorami, liczyć do woli, dodawać, odejmować a także budować różne figury, czy domki. Równie dobrze ich miejsce mogą zająć patyczki do uszu, czy kredki. Polecam.



wtorek, 23 lipca 2013

San o dniach adaptacyjnych

Franio, nasz 3 latek, od września ruszy do przedszkola. Każde dziecko jest inne i nie dla każdego wejście w życie przedszkolne to bułka z masłem, dlatego starałam się przygotować Frania do tego wydarzenia, także poprzez uczestniczenie raz w tygodniu w 1,5 godzinnych zajęciach dla dwulatków, podczas których mamy wycofywały się stopniowo z zajęć, aż dzieci zostawały dzielnie z panią przedszkolanką.
Franio również nauczył się zostawać, zrozumiał, że mama zawsze po niego wróci, a pani przedszkolanka prowadziła na tyle ciekawie zajęcia, że dał radę nie myśleć o mnie w kółko i zaangażować się w zabawę. 
Po takim przygotowaniu, stwierdziłam, że resztę musimy "przerobić" na dniach adaptacyjnych w przedszkolu, do którego pójdzie we wrześniu. Pomyślałam, że musi przede wszystkim poznać swoją nową przedszkolankę, bo jak już ją pozna i będzie jej ufał to potem może już z nią konie kraść i będzie zadowolony i nie będzie tęsknił. Co się stanie we wrześniu, kiedy inne dzieci zaczną płakać? Nie wiem. Uprzedzam Frania, że możliwe, że inne dzieci będą płakać za rodzicami, bo może jeszcze nie rozumieją, że ich mamy zawsze wrócą...
Oto moje wymarzone dni adaptacyjne, niestety jedynie w śnie:
Dni adaptacyjne odbywają się na końcu sierpnia, żeby płynnie wejść we wrzesień. Każdego dnia zajmują one zaledwie godzinę - po południu, kiedy rodzice już wrócą z pracy i mogą pójść z dziećmi na te dni do przedszkola i kiedy dzieci z przedszkola pójdą już do domów, by pani przedszkolanka miała czas dla "nowych" dzieci. Pani przedszkolanka prowadzi jakieś zabawy, czy proponuje zajęcia plastyczne, żeby stać się atrakcyjną dla maluchów. Rodzice mogą być wtedy z dziećmi lub sami mogą zdecydować kiedy i czy w ogóle staną z boku lub zostawią malucha.

U nas było tak: dni adaptacyjne miały mieć miejsce przez pierwsze dwa tygodnie lipca. Można było przyjść na około 2 h jakoś do południa i pokazać dzieciom przedszkole, dołączyć do obecnej grupy trzylatków lub, jeśli się dogadało, do 6-latków, których przedszkolanka od września będzie miała trzylatki. Razem z Frankiem ruszyliśmy do 6 latków, bo zależało mi, by Franio poznał swoją nową opiekunkę. Jakże wielkie było moje zaskoczenie, kiedy powiedziała mi, że nie mogę zostać z Frankiem. Ostatecznie zapytałam, jaki jest sens dni adaptacyjnych kiedy od razu muszę zostawić Frania - to samo i tak będzie we wrześniu. Ponieważ nie było wielu dzieci i rodziców, pozwolono mi zostać. Przedszkolanka w tym czasie miała pod opieką 6 latki więc i tak nie starała się być specjalnie atrakcyjna dla maluchów, bo miała w tym czasie inne obowiązki, więc dobrze, że byli rodzice.
Generalnie ideą dni adaptacyjnych w przedszkolu Frania było: zobaczenie przedszkola, tego jak tam wygląda - nic więcej. Od drugiego dnia mogłam już zostawić Frania - nie płakał, dobrze się spisywał, umawiałam się z nim, o której po niego przyjdę i było wszystko ok. Tyle, że dni adaptacyjne to było siedzenie na placu zabaw, gdzie dzieci i tak się sobą zajmowały.
Po tygodniu powiedziano mi, że w przyszłym tygodniu mam już nie przychodzić, bo Franio dobrze sobie radzi, a oni mają za dużo dzieci i nie ogarniają i boją się, że komuś coś się stanie.
Masakra.
Dobrze, że Franio jest przygotowany, bo takie dni NIC nie dają.
Zobaczymy jak będzie we wrześniu.

środa, 3 lipca 2013

Relaks w wakacje?

Byliśmy kilka dni na wakacjach nad polskim morzem. Od lat jeździmy przed lub po sezonie, nie tylko ze względu na ceny, ale na brak tłumów, których nienawidzę. Wszyscy zazdrościli - wakacje, odpoczniecie, super.
No pewnie, że super. Co prawda nie wiem, czy na wakacjach z małymi dziećmi się odpoczywa (i tak budzą się przed 6 rano i nie ma w pobliżu żadnej babci, żeby choć przez pół godziny spojrzała na wnuków), ale jest inaczej. Przede wszystkim tata jest cały czas z nami i nie musi chodzić do pracy i może inwestować swój czas w rodzinę. Codzienna rutyna zostaje przełamana, bo są wakacje, jest morze, drzemki są gdzie popadnie, wspinamy się na latarnie i na wydmy, wiatry, deszcze i burze nie są nam straszne, jemy lody, odkrywamy nowe place zabaw, spacerujemy po lesie szukając szlaków, odganiamy komary, mówiąc im, że są wstrętne i pytając czy mogą lecieć obok nas skoro w tym lesie jest dużo miejsca, a nie akurat na nas polować (wywołując u dzieci salwy śmiechu).
Co prawda brakowało mi trochę gór i rowerów (morze mnie na dłuższą metę nudzi), no ale może uda nam się jeszcze zrealizować aktywniejszy wypoczynek późniejszą porą...
Plaża dla dzieci to raj - woda, piasek, koparki, wywrotki... Właściwie dzieci same sobą się zajmują, rodzice mogą mieć labę. No właśnie. Czy wylegiwać się na piachu i odpoczywać, czy może inwestować w relację i przez wspólną zabawę budować silniejszą więź z dziećmi? Jak zwykle - złoty środek - wilk syty i owca cała. Rodzic odpocząć też musi i może się wylegiwać. I wypoczęty rodzic lepiej bawi się w budowanie zamków i miast z piasku niż taki, który się do tego zmusza. Wypoczęty rodzic chętniej sprawdza jak fale zmywają ślady stóp, chętniej rysuje ogromne litery z imionami dzieci na piasku, chętniej biega i wskakuje z dziećmi do morza, chętniej szuka muszli i kamieni. Dzieci i tak wiele wyczuwają.
A na koniec kilka zdjęć:
Nie schowacie się w namiocie. Jestem!
Budowa trwa
Jedyny dzień plażowej pogody