środa, 30 stycznia 2013

Ciasteczka z kleiku ryżowego

Dziś chciałabym zachęcić do wspólnego z dziećmi pieczenia ciasteczek z kleiku ryżowego. Są to bardzo wdzięczne ciasteczka, które zazwyczaj wszystkim smakują, mogą je jeść nawet alergiczne Maluchy (są bez mleka, a jaja w razie potrzeby można zastąpić jajkami przepiórczymi), ponadto są szybkie w wykonaniu a dzieci mogą ćwiczyć swoje małe rączki poprzez lepienie kuleczek z ciasta.
Oto przepis:
- 2 opakowania kleiku ryżowego,
- 3 jajka,
- szklanka cukru (może być brązowy),
- 1 opakowanie cukru waniliowego,
- kostka margaryny,
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia,
- pół szklanki wiórek kokosowych,
- dla chętnych: można dorzucić jakieś bakalie, np. suszoną żurawinę, rodzynki.

Wszystkie składniki wrzucamy do miski i ugniatamy jak kruszonkę. Gdy ciasto wydaje nam się zbyt suche możemy dorzucić jeszcze jajo (ewentualnie trochę śmietany, jeśli nie ma problemu z tolerancją laktozy). Gdy ciasto wydaje się zbyt wilgotne dorzucamy więcej kleiku ryżowego lub wiórek kokosowych. Ale generalnie z tych podanych wyżej proporcji powinno być ok. Potem lepimy kuleczki i układamy na blaszce (posmarowanej tłuszczem lub wyłożonej papierem do pieczenia). Pieczemy na mniej więcej złoty kolor.
Smacznego!

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Tabliczka motywacyjna - jeszcze raz

Jakiś czas temu pisałam o naszej tabliczce motywacyjnej - tutaj. Stosując tabliczkę w domu, jednocześnie biłam się z myślami, czy to faktycznie dobry pomysł, bo trochę miałam wrażenie, że dzieci robią coś dla nagrody, a nie dlatego, że warto, czy że o to proszę. Poza tym, stosowanie tabliczki nie do końca godzi się z nurtem wychowawczym, którego podstawą jest budowanie bliskiej więzi z dzieckiem - więcej na ten temat np tutaj.
Generalnie problem rozwiązał się sam - tabliczka wisi, ale nieużywana. Po pierwszym zachłyśnięciu się przez dzieci (głównie Frania) malowaniem nagród, teraz jakby wszyscy o niej zapomnieli. Być może stosowanie tabliczki było niewychowawcze, ale nie ukrywam, że trochę mi pomogło w nauczeniu czy raczej egzekwowaniu niektórych czynności u Frania - chociażby wieczorne sprzątanie zabawek. Franio wpadł w rutynę, że trzeba to zrobić przed kąpielą i już nie zawsze trzeba mu przypominać. A o tabliczce jakoś zapomniał. Polepszyło się też z wołaniem na siusiu, czy modlitwą.
Podejrzewam, że stosowanie tabliczki przez niecały miesiąc nie wpłynęło negatywnie na nasze relacje. Myślę, że do wszelkich metod wychowawczych trzeba podchodzić z rozsądkiem, uwzględniając osobowość naszych bobasów, zamiast ślepo stosować to, co wyczytaliśmy. Choć przyznaję, że budowanie dobrej i mądrej więzi z dzieckiem jest mi jakoś poglądowo najbliższe.
Czy wrócę do tabliczki motywacyjne jak Jacek będzie starszy i będzie więcej z niej rozumiał? Nie wiem. Zobaczymy jaki będzie wtedy Jacuś i z jakimi problemami będziemy się borykać. Wszystko trzeba wyważyć w tej trudnej, choć pięknej przygodzie rodzicielstwa.
Jecek robi "amen"

niedziela, 27 stycznia 2013

Wilczek i nowa pani

Gdy Wilczek wrócił do przedszkola po 3 tygodniowej chorobie zastała go wielka zmiana - nowa pani przedszkolanka. Wilczuś był zaskoczony i niezadowolony, bo tak naprawdę nie lubił zmian i nowości. Dobrze czuł się w tym co już poznał, wiedział na czym polega, jak wygląda, zaś wszelkie nowości wymagały od niego oswojenia nowej sytuacji i nie lubił tego. Wilczek cieszył się na powrót do przedszkola, jednak teraz czuł się zupełnie nieswojo. Nowa pani też była niby miła, ale wszystko robiła inaczej niż jego poprzednia, ukochana pani Pelikanowa. Inaczej wyglądało powitanie, inaczej śpiewała ulubioną piosenkę, kolejność stałych czynności też była trochę inna. Wilczek czuł się zagubiony i nie chciał się bawić. Zachowanie Wilczka zaniepokoiło jego mamę, kiedy przyszła go odebrać z przedszkola - Wilczek zawsze był wzorowym przedszkolakiem, grzecznym, chętnym do zabawy, pomocnym, a dziś Wilczek miał naburmuszoną minę i nie chciał dołączyć do zabawy, mimo iż nowa pani naprawdę miło go zachęcała.
Gdy wracali do domu mama zapytała synka:
- Nie polubiłeś nowej pani?
- Nie. Gdzie jest moja Pani Pelikanowa? Dlaczego nas zostawiła?
- Myślę Wilczku, że gdyby Pani Pelikanowa mogła dalej z wami być, to by była, ale sytuacja wymagała od niej tego, by zastąpiła ja nowa pani.
- Jaka sytuacja?
- Pani Pelikanowa spodziewa się dziecka - ma w brzuszku maleńkiego bobasa i żeby jej dzieciątko urodziło się zdrowe, Pani Pelikanowa musi teraz więcej odpoczywać w domu. Tak jak kiedyś ja, gdy ty byłeś w moim brzuszku, a potem twój braciszek.
- A po co jej dzieciątko, skoro ma tyle dzieci w przedszkolu?
- Widać tak bardzo lubi dzieci, że chciała mieć też dzieciątko w domu - powiedziała z uśmiechem mama.
- Hmm - zamyślił się Wilczek - Mamo, ta nowa pani jest jakaś inna - co prawda ładnie się uśmiecha i wygląda na miłą, ale wszystko robi inaczej niż Pani Pelikanowa. Chyba mi się to nie podoba.
- Wilczku, zapamiętaj proszę, że inaczej, nie znaczy gorzej. Sam powiedziałeś, że pani wygląda na miłą i myślę, że bardzo się stara, abyście ją polubili. Pewnie wie, że bardzo kochaliście Panią Pelikanową i na pewno nie ma zamiaru rywalizować z nią o waszą miłość, ale uważam, że powinieneś dać jej szansę i spróbować ją polubić. Ja również uważam, że jest bardzo sympatyczna
- Ale jest gorsza - burknął Wilczek
- Nieprawda. Jest tylko inna od Pani Pelikanowej - odpowiedziała mama - Wilczku, a smakuje ci moja zupa pomidorowa, co czasem gotuję ją na obiad?
- Tak! jest pyszna - potwierdził Wilczuś
- Dziękuję. A smakuje Ci pomidorówka ugotowana przez babcię?
- Tak, też ją bardzo lubię.... - odpowiedział Wilczek, który już zaczynał rozumieć o co chodziło mamie - ... choć smakuje inaczej niż Twoja
- No właśnie. Babcia też gotuje zupę pomidorową, ale jej zupa jest inna niż moja, bo babcia używa trochę innych przypraw - dodaje np.więcej tymianku, co zmienia trochę smak. Czy inna zupa oznacza, że jest gorsza i mniej smaczna?
- Nie. Nawet czasem bardziej mi smakuje zupa babci - powiedział cicho Wilczek i spojrzał ukradkiem na mamę sprawdzając czy nie zrobił jej przykrości. Ale mama nie wyglądała na zasmuconą.
- Ja też uważam, że zupa babci jest pyszna. Wilczku, spróbuj jutro w przedszkolu słuchać nowej pani i bawić się we wszystko co zaproponuje. Może będzie trochę inaczej niż z Panią Pelikanową, ale nie oznacza to, że będzie gorzej i mniej ciekawie. Może nawet będzie lepiej?
- Lepiej na pewno nie będzie - odpowiedział Wilczek z przekonaniem - Ale spróbuję. Chyba masz rację, że ta nowa pani bardzo się stara... Dziś nawet mi się podobały zabawy w jakie grała z innymi dziećmi, tylko byłem taki... taki, że nie umiałem do nich dołączyć.
- Jutro na pewno Ci się uda. A nowa pani będzie się cieszyć, że chcesz się z nią też bawić.


czwartek, 24 stycznia 2013

Kochaj i myśl!

W poprzednim poście pisałam o tym, że mama ma przede wszystkim kochać (tutaj). Oczywiście nie chcę pomijać roli taty - on też szalenie kocha swoje dzieci. Napisano wiele książek o ojcostwie - na razie nie chciałabym rozwijać tej myśli, może innym razem - teraz tylko krótko chciałam zaznaczyć, że choćby nie wiem jak mocno mama kochała swoje dzieci, to jej wychowanie uzupełnia wychowanie taty. Mówi się w uproszczeniu, że mama uczy kochać, a tato uczy myśleć (co nie oznacza, że mama gardzi myśleniem a tata uczuciami). Jeśli ktoś nauczy się precyzyjnie myśleć, a nie nauczy się kochać, to stanie się człowiekiem cynicznym. Jeśli ktoś będzie chciał szczerze kochać, a nie nauczy się dojrzale myśleć, okaże się człowiekiem naiwnym. Chciałabym zadbać o "pełne" wychowanie naszych chłopców, aby udało nam się z mężem nauczyć ich myślenia i kochania. I tak naprawdę nasze wychowanie uzupełnia nasza relacja - relacja między rodzicami. Te małe nasze zuchy wszystko widzą i kodują. Obyśmy byli dobrym przykładem!

środa, 23 stycznia 2013

Co ma robić mama

Już od pierwszych chwil życia naszego Maluszka mama ma pewne wskazania lub obowiązki. W ciąży zmieniamy troszkę tryb życia na, rzekłabym, nieco bardziej higieniczny - poprawna dieta, rezygnacja z używek, uczęszczamy na gimnastykę dla ciężarnych itp. Staramy się stosować do wszystkiego co jest na czasie i co wyczytamy w poradnikach. A po porodzie? Kolejne zadania dla mam: czuwać nad Bobasem, a jednocześnie zachęcać do samodzielności, bo w końcu wychowujemy dzieci tak, by potrafiły wyrosnąć na samodzielnych, zaradnych i mądrych ludzi. 
Co jeszcze ma robić mama? Pisząc w skrócie (za Bruno Ferrero), mama musi nadawać się do mycia, prania, umieć żywić się resztkami jedzenia z poprzedniego dnia, pocałować tak, by wyleczyć ból (także złamane serce), mieć sześć par rąk do pracy, trzy pary oczu (by widzieć wszystko przez zamknięte drzwi, by widzieć wszystko czego nie powinna oglądać, a o czym koniecznie musi wiedzieć oraz by przesyłać spojrzenie typu "Rozumiem cię"). Mama umie sama zdrowieć, gdy jest chora, ugotować obiad dla wielu osób z niczego, potrafi utrzymać ciężkie dzieci na rękach. Mama jest delikatna i zarazem odporna...
Tyle cytatów. Wystarczy tylko przypomnieć sobie zwykłą codzienność, te wszystkie brudne pupy, kupy i kupska, wymioty, łzy, oblepione podłogi, ściany, włosy, potłuczone kubki... Te wszystkie lęki i obawy o to, jak sobie poradzimy z wychowaniem naszych dzieciaczków, czy przygotujemy je tak, że sobie poradzą w świecie, czy nikt ich nie skrzywdzi. Przypomnijmy sobie te wszystkie dobre i trudne chwile - ile mamy obowiązków i pragnień. Zastanawiamy się jak nauczyć dzieci samodzielnego jedzenia, ubierania, nie moczenia się w nocy, ale pamiętajmy, że... i tak się w końcu nauczą. Co ma więc robić mama? Mama ma kochać dzieci, bo właśnie tego najbardziej potrzebują. I choć wszelkie nasze działanie wynika właśnie z miłości, to musimy pamiętać, że nasza więź jest dla nich najważniejsza, żeby po latach, gdy nasze dzieci będą samodzielne i same będą już rodzicami, chętnie do nas wpadali, bo będą wiedzieć, że zawsze ich wysłuchamy, poprawimy im nastrój dobrym słowem i uraczymy tym ulubionym makowcem, pomidorówką, czy innym kuchennym rarytasem.
Reasumując: co ma robić mama? Ma kochać.

niedziela, 20 stycznia 2013

Wilczek i groźne miny

Wilczek był bardzo grzecznym, miłym, mądrym i ładnym chłopcem, do którego wszyscy chętnie się uśmiechali. Czy to w kościele, czy w sklepie w kolejce do kasy, czy w autobusie, Wilczek przyciągał uwagę różnych dorosłych, którzy wysyłali do niego uśmiechy. Natomiast Wilczek czuł się tym trochę skrępowany i zmieszany, dlatego zamiast odwzajemnić uśmiech, najczęściej robił dziwne groźne miny, marszczył nos i oczy, a czasem nawet odwracał się.
Któregoś dnia mama podpowiedziała Wilczkowi, że w sytuacji gdy ktoś się do niego uśmiecha warto też się uśmiechnąć, bo to taki gest przyjaźni.
- Ale ja nie znam tych ludzi, to nie są moi przyjaciele, nie chcę się do nich uśmiechać - odpowiedział Wilczek,
- Oni wcale nie muszą zostać Twoimi przyjaciółmi. Uśmiech to taki życzliwy sygnał, nie musi oznaczać, że teraz musisz się z kimś zaprzyjaźnić, ale że grzecznie potrafisz odwzajemnić czyjąś życzliwość. Takie odwzajemnienie uśmiechu jest dużo grzeczniejsze od groźnych min. Wystarczy się uśmiechnąć - nie musisz robić nic więcej. Pomyśl Wilczku, może ktoś miał trudny lub smutny dzień a Twój uśmiech może go rozweselić i sprawić, że poczuje się lepiej i pomyśli sobie: "Ach, jaki miły mały chłopiec - i jaki grzeczny. Jego uśmiech to dziś jedyna miła rzecz, która mnie spotkała". A jak zobaczy, że się odwracasz, to może być mu nadal smutno. Jestem pewna, że jak będziesz miał ochotę, to uda Ci się odwzajemnić uśmiech.
Kilka dni później, gdy mama i Wilczuś jechali autobusem, pewna pani uśmiechnęła się do Wilczka. Chłopiec początkowo chciał zrobić groźną minę, ale przypomniał sobie słowa mamy, że wystarczy też się uśmiechnąć i nic więcej nie trzeba robić by być grzecznym i... postanowił spróbować. Spojrzał na panią z autobusu i życzliwie się uśmiechnął. I nagle wydarzyło się coś niesamowitego. Pani podeszła do mamy i Wilczka i powiedziała:
- Ma pani bardzo grzecznego i miłego synka. Dziś miałam bardzo smutny dzień, a pani synek mnie rozweselił i dodał sił. Dziękuję Ci, chłopczyku.
- Dziękuję, ma pani rację, mój Wilczek jest bardzo kochanym synkiem - odpowiedziała mama, również się uśmiechając.
Gdy mama i Wilczek wysiedli z autobusu, chłopiec krzyknął:
- Mamo, to działa! Uśmiechnąłem się do tej pani i polepszył jej się humor! 
- Ja nie miałam żadnych wątpliwości, że Ci się uda! Brawo Wilczku! Jesteś najgrzeczniejszym chłopcem jakiego znam!
- Może mogę się uśmiechać pierwszy? Bez czekania aż ktoś się do mnie uśmiechnie? - zapytał Wilczek
- Doskonały pomysł Wilczku! Myślę, że warto spróbować.
- Dobrze! Tam idzie jakiś pan, uśmiechniemy się do niego?
- Spróbujmy. Uśmiech to najprostszy sposób, by rozjaśnić komuś dzień.

czwartek, 17 stycznia 2013

Bracia - przyjaciele?

Często, gdy ktoś dowiaduje się, że mamy dwóch synków urodzonych rok po roku, to mówią nam, że to fantastycznie, bo na pewno będą się razem bawić i będzie ich łączyć silna więź. Na pewno milej się tego słucha niż innych komentarzy, typu: "ale się teraz narobisz/narobicie" lub "będzie miał kto pracować na emerytury". Jednak wcale nie musi być tak, że chłopcy będą tak mocno z sobą związani. Ja też bardzo bym chciała i często sobie wyobrażam, że Franio i Jacek będą kiedyś super przyjaciółmi, będą razem w jednej paczce znajomych, będą razem jeździć w góry, na żagle, będą razem ministrantami, razem będą chodzić na imprezy, będą mieli ze sobą świetny kontakt, będą godzinami rozmawiali itd, itp. Byłoby super. Ale muszę się pogodzić z tym, że tak nie musi być. Przecież każdy z nas sam sobie dobiera przyjaciół i ludzi, z którymi dobrze się czuje, którzy może myślą podobnie do nas lub mają podobne zainteresowania. Nie wiem jeszcze, czy będę mówiła któremuś synowi (jak będzie gdzieś wyjeżdżał), czy może weźmie ze sobą brata. Czy na siłę robić z nich przyjaciół? To chyba niemożliwe. Poza tym, podejrzewam, że działanie wbrew woli i na siłę może przynieść odwrotne efekty (no chyba, że na takim wspólnym wyjeździe odkryją sie na nowo). Nie wiem jacy będą, jakie będą mieli zainteresowania, jakich będą mieli znajomych, czy będą chętnie spędzali z sobą czas i razem uczęszczali gdzie się da (kółka pozalekcyjne, harcerstwo czy inne), czy przeciwnie - będą woleli unikać swojego towarzystwa. Myślę, że trzeba każdemu pozwolić pójść własną drogą, samemu dobierać przyjaciół i hobby (poza oczywiście jakimiś patologiami typu sekty) i patrzeć, czy będą o sobie pamiętali, czy nie. Jeśli tak, to będę się cieszyć. A jeśli nie - trudno. Jedyne czego postaram się ich nauczyć, czy od nich wymagać, to szacunek i troska. Jeśli nie będą chcieli spędzać z sobą czasu to szkoda, ale chciałabym (nawet jeśli nie będą się lubić) by się wzajemnie szanowali, nie robili sobie krzywdy, troszczyli się o siebie i pomagali, gdy któryś będzie w potrzebie.
Sama jestem ciekawa jak będzie, bo nasi synkowie są niesamowicie różni. Codziennie doświadczam, jak bardzo każdy z nich jest inny. Chociażby dzisiaj na sankach. Gdy biegnę i ciągnę ich bardzo szybko to Jacek śmieje się z zachwytu a Franio woła "nie tak szybko!"
Zobaczymy.

wtorek, 15 stycznia 2013

A co tam jest ciekawego?


Jeśli potrzebuję chwili czasu (bo mam coś do zrobienia) albo szukam pomysłu na zabawę, to czasem bawimy się w "A co tam jest ciekawego?". Tak naprawdę nie jest to jakaś bardzo pomysłowa zabawa tylko codzienne życie. Jacek obecnie interesuje się wszystkim czego jeszcze nie miał w rękach, a co jest już w jego zasięgu, tzn. otwiera wszelkie szafy, wyjmuje koszyczki, pudełka i ogląda, co tam jest w środku. Ostatnio dopadł do moich korali, wisiorków, pudełek do soczewek i dość długo potrafił się tym zająć. Z Franiem sprawa jest bardziej skomplikowana, gdyż raczej opanował już zawartość pudełek, dlatego jemu czasem robię pudełko lub worek niespodzianek. Wkładam tam różne pomieszane rzeczy, właściwie to, co wpadnie mi pod rękę, od guzika, poprzez zabawki, sztućce, na marchewce kończąc. Czasem mówię mu, że ma coś wylosować i zgadnąć co to jest, ale na razie za bardzo nam nie wychodzi - za dużo podgląda i za mało potrafi opisać, że coś jest np. szorstkie, czy okrągłe.
Generalnie wyznaję zasadę, że poprzez taki trochę bałagan (przecież rzeczy są wyjmowane ze swojego stałego miejsca przechowywania) można zyskać trochę czasu lub ten czas spędzić na dobrej zabawie z dziećmi (co oczywiście jest dla nich największym dobrem), zaś sprzątanie nie stanowi wielkiego problemu. Tzn. zyskujemy np. 20 minut czasu lub zabawy, a sprzątanie zajmuje nam minutę. Wobec tego warto, prawda?
Ostatnio Jacek otworzył szufladę z moimi skarpetkami i zaczął je po kolei wynosić i układać na łóżku w sypialni. Mówię z udawaną przekorą: "Co to? Jakiś sklep ze skarpetami? Czy jakaś wystawa skarpet? Chowamy szybko do szuflady, bo jeszcze wykupią moje skarpety i nie będę miała w czym chodzić?". Franio zaczął się tak śmiać - wtedy także Jacek zaczął się jeszcze lepiej bawić - i zaczęła się zabawa w "walkę" o moje skarpetki - udawałam, że są ciężkie, nie mogłam ich unieść, nosiłam je z powrotem do szuflady (oczywiście po drodze starałam się kilka par zgubić), Franio nosił je znów na łóżko - cały czas śmiejąc się w głos. Potem wymieszaliśmy Franka skarpetki z moimi i się "złościłam", że się pomieszało, że teraz przez pomyłkę będę nosić za mały rozmiar, że Franio ma zabrać swoje skarpety, bo w tej szufladzie są tylko MOJE a one nie przyjmują teraz gości - Franik niemal posiusiał się ze śmiechu. A na końcu zabawy była część logistyczna tj.  porozrzucane skarpetki łączyliśmy w pary.
Naprawdę super zabawa, która tak właściwie wyszła przypadkowo, gdy Jacek zaczął nosić te skarpety (a co tam jest ciekawego?). Nie sądziłam, że Franio będzie miał taką zabawę i radochę. Bawiliśmy się chyba z dobry kwadrans, a sprzątanie zajęło chwilę.
Warto więc czasem inwestować w "a co tam jest ciekawego? i pozwolić bobasom pobaraszkować po domu. Oczywiście wszystko w granicach BHP i PPOŻ - nikt nie będzie pozwalał Jackowi na oglądanie np. noży :-)

niedziela, 13 stycznia 2013

Wilczek i młodszy brat

Dziś Wilczek miał trudny dzień. Jego mama miała dla niego bardzo mało czasu, zaś wiele poświęciła go Maluszkowi - młodszemu braciszkowi Wilczka. Maluszek był chory, bolał go brzuszek, dużo płakał, często wołał mamę i mamusia dużo go tuliła i kołysała do snu. Wilczek czuł się samotny i odtrącony - tak naprawdę bardzo drażniło go, że mama aż tyle czasu poświęca Maluszkowi, a dla Wilczka ma go tak niewiele. Gdy mama usypiała Maluszka, Wilczek często przychodził do sypialni i zwracał mamie uwagę, że już długo przebywa z Maluszkiem, a on też chce z mamą porozmawiać. Mama zaś odpowiadała, że faktycznie, dziś mają mniej czasu na rozmowę, czy zabawę, ale sytuacja jest wyjątkowa - Maluszek jest chory i to dla niego ważne, by w takich trudnych chwilach mama pomogła mu usnąć. Mama mówiła:
- Wiem Wilczku, że trudno jest tak długo czekać, gdy mnie potrzebujesz. Gdy tylko Maluszek zaśnie chętnie dowiem się jakie ty masz ważne sprawy. Spróbuj jeszcze chwilę wytrzymać.
Wilczek był trochę zasmucony, ale dzielnie czekał. Pamiętał, jak kiedyś on był chory i było mu raźniej gdy mama była wtedy blisko niego. Myślał, że może Maluszek też tak woli. Ale było mu trochę smutno - może mama bardziej kocha małego braciszka niż jego? pomyślał Wilczek.
Po chwili mama przyszła do Wilczka:
- Dziękuję Ci synku, że byłeś taki dzielny i tak długo czekałeś. To co? O czym chciałeś porozmawiać? Jestem bardzo ciekawa, co ważnego chciałeś mi powiedzieć?
Wilczek trochę się zmieszał, bo tak naprawdę nie miał nic aż tak pilnego i ważnego, o czym chciał porozmawiać z mamą. Był po prostu zazdrosny, że mama tyle czasu poświęca Maluszkowi i chciał, by mama wreszcie wyszła z sypialni i spędziła czas z nim. Jednak po chwili zapytał mamusię:
- Mamo, a kogo bardziej kochasz? Maluszka czy mnie?
- A jak sądzisz synku? - zapytała z uśmiechem mama,
- Nie wiem. Babcia mówi, że kochasz nas jednakowo i tak samo mocno. Ma rację?
- Tak naprawdę Wilczku, to babcia nie ma racji...
- Nie ma? - zdumiał się Wilczuś
- Nie. Tak naprawdę kocham Was najmocniej na świecie, ale zupełnie inaczej. Każdy z was jest dla mnie bardzo wyjątkowy. Wilczku, z kim bym mogła tak przyjemnie rozmawiać, jak nie z Tobą? Tak świetnie razem z Tobą układa się puzzle albo rozwiązuje łamigłówki. Byłaby to dla mnie ogromna strata, gdybym nie mogła spędzać z Tobą czasu. Nie wyobrażam sobie, gdyby nagle Ciebie zabrakło. Poza tym, wyjątkowo miło jest z Tobą chodzić na spacery i...
- To idę po puzzle! - przerwał mamie rozpromieniony Wilczuś.
I nawet nie zapytał co wyjątkowego jest w Maluszku. Wilczek czuł się szczęśliwy. Choć mama miała dla niego dziś mało czasu, to czuł się ważny i kochany!

Mapa - uzupełnienie


Jeszcze kilka słów uzupełnienia do poprzedniego posta o mapach. Dzieci mogą być również zainteresowane atlasami dla dzieci. Moi teściowie mają jeszcze takie atlasy, które czytał mój mąż, gdy był dzieckiem. Często wykleja się je naklejkami. Te, które my mamy są stare, ale na pewno na rynku można nabyć bardziej współczesne atlasy z nalepkami. Franio bardzo lubi je przeglądać, szczególnie interesują go ikonki dotyczące hodowli zwierząt i produkcji samochodów - wymienia od razu auta niemieckie, czy francuskie. Uważam, że to fajna zabawa i przy okazji Franio chłonie wiedzę (bo jeszcze raz podkreślam, że nie edukujemy dwulatków na siłę - nie muszą znać przecież np. zwierząt zamieszkujących Afrykę czy inne kontynenty).

czwartek, 10 stycznia 2013

Latam!

Często docierają do nas informacje o najbardziej rozwojowych zabawach dla dziecka. Ponadto jesteśmy bombardowani stosami tzw. zabawek edukacyjnych. Możemy się cieszyć, że nasze dzieci mogą mieć to, czego my nie mogliśmy mieć, a także, że mamy dostęp do wszelkiej mądrej literatury. Oczywiście nie dajmy się zwariować - nie muszę pisać o tym, że można mieć tanie zabawki, własnoręcznie zrobione, a poza tym większość urządzeń domowych świetnie się spisuje w procesie poznawczym naszych dzieci. Nie mówiąc już o tym ile ciekawych rozwojowych informacji dostarcza im podwórko. Każdy też przecież pamięta o tym, że żadna zabawka nie zastąpi zabawy z rodzicami. 
Może czasem napiszę jakiegoś posta o ciekawych zabawach z dziećmi, dziś jednak chciałabym zwrócić uwagę na coś, co nie wymaga naszych dużych nakładów wysiłkowych a stanowi świetną zabawę dla dzieci - przynajmniej dla naszych chłopców. Nie wiem jak jest z dziewczynkami, ale Franek i Jacek uwielbiają podrzuty: latanie, huśtanie, kołysanie, potrząsanie itp. Przecież to takie proste podejść do Malucha i go znienacka podrzucić, powozić "na koniu", posiłować się, poturlać, przewrócić (dziś udawałam woła, a Franio owieczkę, która musiała pokonać moją wołową osobę jako przeszkodę - Jacek też udawał owieczkę, bo bez przerwy beeczał, ale oczywiście szedł w przeciwnym kierunku:-)
Byłam zaskoczona, że tak mało skomplikowana zabawa jest aż tak rozwojowa dla bobasów! Że podczas takich lotów do mózgu dzieci wysyłana jest masa sygnałów, co wpływa pozytywnie na jego rozwój. Człowiek wykonuje niektóre czynności odruchowo, nie zastanawia się nad ich wpływem na rozówj dzieci, a tu proszę! Okazuje się, że np. takie huśtanie, obracanie się w kółko (to już w ogóle ponoć znacznie poprawia zdolności umysłowe dzieci), czy turlanie wpływają na zdolności sportowe, rozwinięcie zmysłu równowagi, łatwe opanowanie jazdy na rowerze, umiejętności pisania, czytania.
Każdy maluch jest inny - nasi chłopcy lubią podrzuty, tańce i szaleństwa, choć Franio, mimo iż przepada za takim lataniem, to woli zabawy spokojniejsze: uwielbia rozwiązywać łamigłówki, układać puzzle, czytać, budować wieże, co ponoć wpływa na rozwój zdolności matematycznych, logicznego myślenia, dobrą pamięć itp.
Czy myślicie, że się martwię, że Franio będzie kiepski z wf a Jacek z matmy? Nieee!!! Oni nie mają jeszcze 3 lat! Na wszystko przyjdzie czas! Niektóre dzieci osiągają pewne umiejętności wcześniej, inne później. Poza tym jest mnóstwo wskazówek o tym, jak rozwijać te umiejętności dzieci, z których są słabsze. A najważniejsze - zanim zaczniemy się zamartwiać - każdy może być inny i nie musi być z wszystkiego najlepszy, nie musi lubić matmy, nie musi lubić grania w piłkę! My przecież też mamy swoje upodobania. Najważniejsze by zaakceptować nasze Bobasy, takimi jakimi są i wspierać je tam, gdzie będą potrzebowały naszej pomocy.
To życzmy wszystkim naszym zuchom: wysoookich lotów!


PS. Niektóre "przepychanki" z dziećmi, oprócz wpływu na rozwój mózgu, nie są bez znaczenia dla rozwoju innych cech, jak np. pewność siebie. Ale o tym może innym razem. Zobaczymy. Czasem wydaje mi się, że piszę tu o rzeczach oczywistych i że nudzę, więc jakbyście mieli już dość, to proszę o sygnał.

wtorek, 8 stycznia 2013

Zimowe spacery

Pewnie nieraz zastanawiamy się, dokąd by pójść na spacer w zimowy dzień. Wyjść warto z domu, żeby hartować dzieci, no i by nie dostać tzw. kota, gdy dzieci cały dzień siedzą w jednym miejscu. Jak jest śnieg to wiadomo, nie ma problemu, bo sam w sobie stanowi atrakcję.
Jak pogoda jest całkiem przyzwoita to idę z chłopcami na plac zabaw. Nie posadzę ich w piasku, ale bierzemy kilka samochodów (niby to samo co w domu), ale jeżdżenie po piaskownicy jest jakby atrakcyjniejsze. A poza tym, nasze zabawki często przyciągają inne dzieci (o ile są) i wtedy uczymy się dzielić (zawsze bierzemy więcej zabawek), no i edukujemy się "społecznie", że tak powiem.
Jak wieje i jest generalnie zimno, to musimy omijać place zabaw, żeby być bardziej w ruchu. Gdzie by tu pójść? Najczęściej chodzimy na "bum-bumy", czyli spacerujemy i szukamy krzewu śnieguliczki, której białe owoce "strzelają" gdy zdusza się je podeszwą. Franio to lubi, a Jacka śmieszy do rozpuku. 
Innym razem dzwonimy po drodze do męża i prosimy, by sprawdził nam, o której będą przejeżdżały pociągi przez naszą dzielnicę. Dla naszych chłopców oglądanie przejeżdżającego pociągu jest dość zajmujące. Generalnie podczas spaceru muszę wymyślić jakiś cel - dla Frania. Jacuś może pójść gdziekolwiek byle wyjść z domu, a Franik musi mieć cel. Nie wystarczy powiedzieć: "może pójdziemy na spacer?", ale: "może pójdziemy na spacer poszukać bum-bumów?". Często też idziemy oglądać: kury, koguty, indyki, kucyki, psy i inny inwentarz naszych sąsiadów.
Oczywiście często celem jest sklep, jakieś zakupy, czasem kościół. Czasem wystarczy wyjść na ogródek i tam grabić liście, czy odśnieżać. Franio godzinami może bawić się kamieniami, orzechami lub szyszkami (wkładać, wyjmować z wiaderka, nosić na łopatce), Jacek szybciej się nudzi i chodzi po schodach w tę i z powrotem.
Gdy pogoda jest już katastrofalna to najczęściej ładuję chłopców do auta i jedziemy do jakiejś galerii handlowej. Nie na zakupy (choć czasem też się zdarzy zakup jakiejś książeczki czy łamigłówek), ale na: windy, schody ruchome, pojazdy na monetę (Franio nie lubi jak się mu pojazd rusza, a Jacek nie ma jeszcze świadomości, że jest taka opcja - więc na razie jest oszczędnie). W jednej galerii jest rozłożony dywan, a na nim zabawki i książki - tam możemy nawet przez godzinę nie ruszać się z miejsca (nawet Jacek się nie nudzi). Kiedyś w innym mieście trafiliśmy na galerię z małą zjeżdżalnią w kulki dla dzieci do lat 3 - dla chłopców to był raj i to bezpłatny!
Poza tym ogromną atrakcją dla chłopców są wycieczki autobusowe (dzieci do lat 4 i wózki podróżują bezpłatnie). Super są tramwaje, ale do ich mamy dalej. Pociąg to już w ogóle szał (przejazd z Poznania Głównego do Poznań Strzeszyn). Franio z tatą lubi też jeździć na lotnisko na taras widokowy.
Jesteśmy typowo miejską rodziną i nie mamy raczej wiejskich atrakcji dokoła (może poza tymi kucykami i drobiem w sąsiedztwie).
Ale to ubieranie dzieci przed wyjściem i wymyślanie dokąd by pójść prowadzi i tak do jednego wniosku: byle do wiosny!

sobota, 5 stycznia 2013

Mamy czas! Mamy siłę!

Człowiek często wpada w kołowrotek obowiązków: nie mam czasu, nie mam siły. I faktycznie są takie momenty w życiu, kiedy jest się zmęczonym - np. maleńki bobas, który nie śpi po nocach, kolki itd. Jednak czasem też człowiek przyzwyczaja się do swojego "nie mam czasu, nie mam siły". Gdy nie wszystko wychodzi tak, jakbyśmy chcieli, zawsze się usprawiedliwiamy, że nie było czasu, nie było siły, w pracy było ciężko, nocka zarwana itp. I choć nie można tak łatwo usprawiedliwiać naszych czasów (wyzysku pracowników, czy "rodzinnej" polityki rządu m.in. oferującej żłobki i wysyłającej rodziców do pracy), to jednak idąc myślą, że na nic się nie ma siły, czy czasu, to niczego się nie zrealizuje. Bo zawsze coś będzie stało nam na drodze. Teraz są małe dzieci i wymagają uwagi, jeszcze do tego obowiązki zawodowe, ogarnięcie domu itd. Gdy wreszcie dzieci będą starsze to okaże się, że nasi rodzice też są starsi, schorowani i chcielibyśmy im zapewnić opiekę. Może kiedyś sami zajmiemy się własnymi wnukami? Wreszcie, gdy będziemy na emeryturze (o ile jej dożyjemy i w ogóle ona będzie) może się okazać, że nie mamy już zdrowia albo sił, by zająć się tym, o czym mówiliśmy, że się zajmiemy później, gdy będziemy mieli czas. Toteż, jakkolwiek czasy są trudne, to my organizujemy nasz czas, my o nim decydujemy i my musimy starać się go dobrze rozplanować. Nie spędzać niedzieli w supermarkecie lub na kanapie, tylko rodzinnie, może na łonie natury, przy grach planszowych? Poza tym dzieci na nas patrzą i biorą przykład, a przecież nie chcemy, by one same spędziły życie na kanapie, prawda?
Tak samo z siłą - jak nam się teraz nie chce, to kiedy? Teraz mamy dwadzieścia/trzydzieści lat - to chyba wiek, kiedy ma się najwięcej energii i zdrowia, prawda? I być może nawet najmniej problemów. Istnieją rodziny dotknięte ogromnym problemem jak choroba czy prawdziwa bieda, ale wiele rodzin, choć nie może sobie pozwolić na wszystko, to tak naprawdę nie ma się poważnych problemów, gdy ma się małe dzieci. Martwimy się, czy maluchy umieją zasypiać, czy nie budzą się w nocy, czy chętnie jedzą, jak nauczyć je ubierania, jedzenia, siusiania itp. Powaga problemów z czasem będzie nabrzmiewać, a siły mogą ubywać...
Jak ja bym chciała, aby zawsze naszymi trudnościami było zmęczenie i podejmowanie wysiłku związane z opieką nad małymi dziećmi. I choć nieraz narzekam, że musimy oszczędzać, albo że nie mam siły sprzątać podłogi w kuchni, że nie możemy dać dzieciom tego czy tamtego, to jednak dziękuję Bogu, że mam to, co mam - a mam dużo - kochanego męża, zdrowe dzieci, przyzwoity poziom życia, dach nad głową, samochód, rower...
Żeby zawsze problemem było podejmowanie wysiłku to było by dobrze.
A i tak z perspektywy czasu trudności bledną - kiedyś z jednym Franiem czułam się zapracowana i niewyspana i nie wiedziałam, jak sobie poradzę gdy narodzi się Jacek. Wtedy to było łatwo! :-)
Tak, na wszystko w życiu jest czas. Choć nie mamy trzeciego dziecka, by powiedzieć: "z dwójką dzieci to ale jest łatwo", to i tak wiem, że mimo, iż to wymaga wysiłku, to ogromny dar. Wielu by chciało mieć takie "problemy" jak ja :-)

czwartek, 3 stycznia 2013

Mapa

Ostatnio pojawiła się na naszej ścianie mapa świata. Skąd ten pomysł? Przecież nie zamierzamy teraz edukować dwulatka z zakresu geografii. Ale jakoś tak wyszło, że Franio zaczął sam pytać. Jak czytaliśmy opowiadanie o Dzieciątku Jezus, że musiał z rodzicami uciekać do Egiptu, to padło pytanie, co to jest Egipt. Innym razem zapytał o świętego Mikołaja, bo czytaliśmy, że to biskup z Miry (dzisiejsza Turcja). Innym razem odprowadzaliśmy wujka na lotnisko, bo wylatywał na konferencję do Japonii (tak na marginesie, Franio lubi siedzieć na lotnisku, nawet jak nikt znajomy nigdzie nie leci, to interesują go samoloty - więc to dobry punkt na spacer w deszczowy dzień) i trzeba było pokazać gdzie jest Japonia. Do tego dochodzą pytania na mniejszą skalę: gdzie byliśmy na wakacjach w górach, nad morzem, gdzie leży nasze miasto, nad jaką rzeką, gdzie tato jedzie na delegację. Toteż mapa wisi, a Franio trochę się nią interesuje. Ostatnio coś mówił mi o Kolorowych Morzach. O czym? O Kolorowych Morzach. Jakich na przykład? Morze Żółte, Morze Czarne, Morze Czerwone, Morze Białe. I pokazywał coś mniej więcej dokładnie (raczej mniej - zależy). Proszę się nie stresować - wszystko jest przez zabawę i dlatego, że Franka to interesuje. Poza tym, on naprawdę jeszcze dużo wymyśla i się myli (żeby ktoś się nie martwił, że 2-latek jest lepszy od czyjegoś  starszego dziecka). Ale czasem coś mu się uda pokazać!

Z resztą każdy jest inny. Franio jest taki, że naprawdę wiele go interesuje: literki, książki, marki samochodów - naprawdę łatwo mu przyswajać wszelka wiedzę, bo nie tylko ekspresowo koduje, ale go to interesuje. A Jacek? Czytanie z Jackiem to bardziej opowiadanie i przeskakiwanie z pierwszej strony na piątą, z piątej na następną książkę, a z następnej książki na zabawkę, a z zabawki na patrzenie przez okno. Jacek ma 100 pomysłów na minutę i wiele nie jest zrealizowanych do końca - skupienie się jest dla niego bardziej obce niż dla Franka. I jako mama nie wiem, czy to po prostu żywe dziecko, czy powinnam już się denerwować i dopatrywać jakiej wady.
Zostawmy na razie małego Jacka, damy mu duużo miłości, pokażemy świat, poobserwujemy go i będziemy blisko, by w razie czego pomóc. 
Kocham ich obu ogromnie!

wtorek, 1 stycznia 2013

Postanowienia noworoczne

Przyjęło się, że łatwiej do czegoś się zobowiązać z jakąś konkretną datą. Tak naprawdę wszystko zależy od naszej silnej woli, a nie od daty, ale ja również dziś wpiszę się w ramy tzw. postanowień noworocznych.
Moim postanowieniem będzie troszkę rzadsze pisanie bloga...
Mimo, iż sprawia mi to ogromną przyjemność i Rodzynki Rodzinki już się troszkę rozkręciły (starałam się bardzo regularnie pisać), to jednak nie blog jest najważniejszy. Muszę zadbać o wcześniejsze chodzenie spać... i tym samym o większy zapas energii na poranki, bo chłopcy są lepsi niż budzik. A poza tym (a może przede wszystkim) chciałabym nadal spędzać wspólnie wieczory z mężem, bo to jedyny czas tylko dla nas, a blog troszkę nam go skradł. Trochę głupio się do tego przyznawać, ale warto pisać o rzeczach ważnych, więc: RELACJE RODZICÓW SĄ NAJWAŻNIEJSZE DLA DOBRA CAŁEJ RODZINY.
Reasumując: blog będzie, ale zmieni się z codziennika na... no właśnie zobaczymy. Pomysły mam, codzienność nie jest nudna, więc będę pisać!
Pozdrawiam i życzę dobrego Nowego Roku!

PS. U nas grypa żołądkowa... Trzymajcie kciuki, by szybko minęła.